RANDOM FANDOM

Obok prezentowanej poniżej dostepna jest też inna wersja relacji z KRAKONu, autorstwa Krzysztofa Głucha. Macie więc wybór...

Sprostowanie Ewy Pawelec

Copyright © by Joanna Zielińska,1998

KRAKON '98 czyli Trzy dni tygrysa (12-14.02.98)

Właściwe przygotowania do Krakonu zaczęły się dużo wcześniej; poznałam to po tym, że w domu telefon mi się "urywał". Przeważnie dzwoniły osoby, które chciały załatwić sobie wejściówkę, a myślały, że mam wpływy u Organizatorów (z którymi zresztą spotkałam się nieoficjalnie kilka razy, wysłuchując relacji o postępach prac nad konwentem). Jak to w życiu bywa, nie wszystko wypaliło. Niestety nie udało się zaprosić Bohdana Peteckiego i Marka Baranieckiego, a Zygmunt Kałużyński, który początkowo potwierdził przyjazd, nagle go odwołał. Za to dopisali pozostali goście; niemal cała czołówka polskiej sf i niespodzianka: Janusz Korwin-Mikke, który kiedyś też napisał opowiadanie do "Fantastyki".

Miejsce pozostało to samo: ogromna szkoła oddalona kilkaset metrów od centrum miasta. Planowano konwent czterodniowy. Pierwszy dzień (czwartek) na rozpakowanie się, drugi (piątek) horrorzasto-wampiryczny, trzeci (sobota) - jako że przypadał w Dniu Zakochanych, miał hasło "love" (jak z "Barbarelli"). Niedzielę przewidziano na odpoczywanie po trudach poprzednich dni, naładowanych programem.

I nadszedł czwartek, konwentu dzień pierwszy.

Nie spieszyłam się zbytnio, wiedząc, że to i tak dzień na luzie. Trzeba było jednak odebrać plakietkę i sprawdzić, czy wszystko przebiega zgodnie z planem (a planowałam start w konkursie na Omnibusa). Przy wejściu kłębił się tłum, okazało się, że ktoś zjadł moją plakietkę. W poszukiwaniu której zawędrowałam do pokoju nr 8, tzw. Green Room (na czas konwentu prawie tam zamieszkałam). Green Room to fajna rzecz. Można pogadać, odpocząć, co chwila pojawiają się nowi goście, ale atmosfera jest luźna i sympatyczna. W dodatku obsługa nie żałuje napojów i paszy bardziej treściwej (szkoda tylko, że zbyt słodkiej). Już po kilkunastu minutach spotkałam Ewę Pawelec, do której się "przykleiłam", żeby mi smutno nie było, i razem zaliczyłyśmy kilka punktów programu. Należało do nich uroczyste otwarcie konwentu (szef Krakonu, Stanisław Strelnik, po raz pierwszy i ostatni popisał się elokwencją - potem jakby stracił głos i poczucie rzeczywistości, trwając siłą rozpędu i marząc o niedzieli).

O czwartkowym programie mogę napisać tylko tyle, że zawierał spotkanie z Mirosławem P. Jabłońskim (opowiadał o swoim nowym tłumaczeniu słynnej książki Sagana "Kontakt"), oraz konkurs "Omnibusa", w którym startowała Ewa Pawelec, a Jacek Pniewski dołączył jako "podpowiadający kibic". Eliminacje do konkursu były bardzo męczące i trwały ponad godzinę. Baliśmy się, że później będzie jeszcze trudniej, ale okazało się, że większość uczestników dostała pytania dot. Bonda. (na szczęście można było się zamieniać tematami). Ewa w pełni zasłużyła na miano Omnibusa, gdyż radziła sobie świetnie bez naszej pomocy.

Na popołudniowym spotkaniu z redakcją Nowej Fantastyki Maciej Parowski i Marek Oramus, wspomagani przez Jacka Inglota i Rafała Ziemkiewicza próbowali podsumować Wydarzenia roku 1997 w NF. Według nieoficjalnych danych w rankingu czytelników dominuje trójka autorów: Ewa Białołęcka, Jacek Komuda i Adam Wiśniewski - Snerg. Ponadto Maciej Parowski stwierdził, że NF odznacza się różnorodnością, zawiera prowokacje literackie (prawdopodobnie miał na myśli "Marcepanowego Tancerza", ale ma się to nijak do dalszych jego słów "wiem, że jak wydrukuję grafomanię, to będę bity i palony), eksperymenty, etc. Po dyskusji redaktorzy doszli do wspólnego wniosku, że nie jest źle, aczkolwiek bywało lepiej a i teraz mogłoby być lepiej (lub gorzej). Marek Oramus polecił książki szczególnie zasługujące na uwagę, tj.: "Druga podobizna w alabastrze" M.S. Huberatha, "Quietusa" Jacka Inglota (zdradzę tajemnicę: sam M.O. jest jednym z pierwszoplanowych bohaterów), oraz Andrzeja Sapkowskiego "Wieżę jaskółki".

a potem piątek, konwentu dzień drugi...

Wystąpienie Janusza Korwina-Mikke najlepiej scharakteryzuje wypowiedź Michała M. Rokity, którą pozwolę sobie zacytować: "był, zrobił furorę, wzbudził kontrowersje, politykował, utożsamiał się bardziej z fantastami niż ze sceną polityczną, Huberath zgasił go jednym pytaniem..."(którego niestety nie mogę powtórzyć, bo w ogromnej, nieprzystosowanej do takich wystąpień sali stałam za daleko i cały tekst poszedł w eter).

Po wampirycznym popołudniu nastąpił wampiryczny wieczór, zapowiadający się bardzo sympatycznie, jako że występowali Romek Pawlak i M.S. Huberath. Romek opowiedział o horrorach na wesoło, nawiązując do swoich ostatnich dokonań - cyklu "Dzieciostwór z Krainy Pożyczek" (to historyjki o dziwacznych ludziach, przypominające klimatem opowiadania Kuttnera i Dahla). Natomiast M. Huberath opowiadał o kiksach w horrorze, wykorzystując jako przykłady niemal wszystkie filmy pokazane przez TV w okresie świąt. Każdy film został starannie rozebrany na czynniki pierwsze, by następnie z uciechą i ze smakiem, cytuję MSH - "wybrać spod czerepów scenarzystów łyżeczka po łyżeczce całą ich mizerię". Znam Huberathowe recenzje horrorów z Sieci; zaiste, zasługują na druk w kąciku kinowym NF jako doskonała zabawa konwencją.

Równolegle z MSH występował Konrad T. Lewandowski ("Przewodas").Zaczął od tego, że spóźnił się na własne Hermetyczne Spotkanie - pojawiły się głosy, żeby go nie wpuszczać. Wśród widowni znaleźli się: Ewa Pawelec oraz Tadeusz Olszański, prawdziwy znawca przedmiotu, który z nikłym powodzeniem usiłował przybliżyć Konrad. Na początek wysłuchaliśmy wykładu nt. indywidualizmu, ale po kilku wnikliwych pytaniach z sali Przewodas zaczął się plątać, a dobrnął do szczęśliwego końca dzięki Tadeuszowi, który dużo ciekawiej i bardziej profesjonalnie wyłożył wszystkie poprzednio przerabiane wątki.

Sobota - konwentu dzień trzeci

Długo oczekiwane spotkanie z red. Parowskim spełzło na niczym. Generalnie: redaktora Macieja Parowskiego nie sposób przekonać. Wszystkie drukowane w NF opowiadania są świetne, każde z nich ma "coś" w sobie. Red. Parowski spontanicznie wygłosił pochwałę utworu Pawła Solskiego "Marcepanowy Tancerz", drukowanego w ostatniej NF. Miałam wrażenie, że NF powinna zamieścić w dziale krytycznym ten pean zamiast omawianego opowiadania (i tylko by zyskała). Potem wywiązała się dyskusja na temat działu krytycznego, który "schodzi na psy", a to dlatego, że, jak się wyraził Marek Oramus, "90% tego, co recenzujemy, to psie gówno". Po takim dictum nie pozostało mu już nic innego jak zrezygnować z pracy w piśmie; odpowiadał na późniejsze zarzuty jako "fan Oramus".

Następnie odbyło się spotkanie pt. "Broń w fantastyce - miecze, schmeissery, lasery". Marek Pawelec (z kołkiem przerobionym na sztylet) omawiał broń białą, M. Huberath usiłował zabrać głos na swój temat (broń dalekiego zasięgu), a Ewa Pawelec panowała nad całością, jednocześnie omawiając lasery, według niej zupełnie nieprzydatne jako broń, a mogące najwyżej chwilowo oślepić przeciwnika.

Pod wieczór pojawił się prof. Zbigniew Dworak. Jego wystąpienie nosiło intrygujący tytuł "Czy w milczącym Wszechświecie jest miejsce na kosmiczną miłość?" - co udowadniał, przybliżając tematykę miłości ziemian i istot z innych światów na przykładach znanych powieści sf. Niepotrzebne nam zresztą te kosmiczne spekulacje, bo mamy swojskie przykłady: "Ponoć Kant spróbował też miłości fizycznej, jak na filozofa przystało, ale potem orzekł, że rzecz sama w sobie niezła, lecz ruchy niegodne filozofa".

Marek Oramus, który programowo miał opowiadać o energii jądrowej ("Energia z jąder - plugastwo czy przyjemność?") zapowiedział, że odpowie na każde, nawet najdziksze pytanie, bo nie chce mu się mówić na temat. Po czym: "Smutna jest dola pisarza. Człowiek nie może się spełnić w pisaniu, działalność ta przynosi jeno stres, zgryzotę i brak uznania. Powinno się dużo czytać, nie powinno się nic pisać" - tako rzekł Marek Oramus, i nagle ktoś upomniał się o właściwy temat. Okazało się wtedy, że MO jest jednak przygotowany, bo przystąpił do wykładu (sala, zdumiona, słuchała bez jednej uwagi krytycznej).

Wreszcie do głosu doszedł Konrad Lewandowski, a temat miał wdzięczny - "Seks w fantastyce". Rozpoczął klasyką, wspominając Silverberga, Boyda, Parowskiego i Orwella - ale po tym ciekawym początku przeszedł do omawiania własnej twórczości.. Ponoć jego książki opisują wzorcowe zachowania seksualne, tak więc mogą słuzyć jako podręczniki do wychowania seksualnego. Niestety autor popełnił błąd, koncentrując się głównie na sferze zmysłowej. Na szczęście luki w wykształceniu doskonale mogą nam wypełnić inne utwory tego samego gatunku, a mianowicie wszystkie opowieści o Geralcie czy choćby "Maladie".

Po 22.00 odbył się konkurs na Megafana. Jury (honorowym przewodniczącym był Marek Oramus) opakowano w różowy papier toaletowy, konkurs prowadził Tomasz Majkowski, urodzony showman. Występowała drużyna Gwiazd (Piotr W. Cholewa, Marek S. Huberath, Romuald Pawlak i Konrad T. Lewandowski), Magii i Miecza, oraz Fanów. Rywalizacja była ostra, kilkakrotnie wykorzystano metafizyczne ciągoty Przewodasa (w konkurencji na najlepszy sposób umierania MSH zmarł porażony słowami "przestrzeń metafizyczna...etc") Najbardziej rozbawiła mnie konkurencja kulturystyczna, gdy Przewodas dał popis striptizu, wzorowanego na występach Chippendales. Świetny był też występ kapitana drużyny MiM , którego do wymaganych pozycji (widelec, czajnik oraz kapsuła) mozolnie zginali pozostali towarzysze. Konkurs na Megafana wygrała bezapelacyjnie ekipa Gwiazd, ale finałowy pojedynek o Złotego Glusia musieli rozegrać jeszcze między sobą. Przeciwko pożeraniu spaghetti z rękami związanymi sznurówkami oraz kowbojskim kapeluszem opadającym na czoło nie protestował tylko Piotr W. Cholewa, toteż on wygrał Złotego Glusia.

Joanna Zielińska


Sprostowanie Ewy Pawelec

Kochani Fahrenheitowcy (a bo ja wiem, do ktorego ten mail trafi?)

Bardzo ubawilam sie czytajac relacje z Krakonu Krzysztofa Glucha, ale jednakowoz chcialabym dolaczyc malutkie sprostowanie.

1. Fizycy ktorzy byli obecni na Krakonie z zasady nie sa z Warszawy, i zaliczanie ich do Warszawki jest nieco przesadnie umowne. MSH i ja jestesmy z Krakowa, Stan Czarnecki z Torunia, itp.itd.

2. Malzenstwo Pawelcow nie jest fizykami, moj chlop pracowal juz w wielu miejscach, ale nigdy na fizyce. Magisterium ma z biologii molekularnej, a pracuje na chemii. Ja wiem, ze dla niektorych to juz jeden pies, ale chyba to jednak jakas roznica istnieje?

Ogolnie rozbawilo mnie poteznie glebokie odczucie Krzysztofa o ilosci fizykow na sali. Wiem, ze mam donosny glos, ale nasza trojka (Huberath, ja i Stan) chyba mu sie troche w oczach rozmnozyla... No, od biedy do fizykow mozna dolozyc Oramusa, ale i wtedy super duzo to nas tam nie bylo (w kazdym razie zdecydowanie mniej niz pisarzy). Dziekuje za docenienie naszej wagi statystycznej :-)))

Pozdrowienstwa dla wszystkich piszacych i czytajacych Fahrenheita

Ewa Pawelec