strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje
<<<strona 06>>>

 

Recenzje (2)

 

 


Książka

Z armatą na ćmy

 

Dukaj zachwycił się powieścią fantasy. Stało się. Zresztą nie tylko on, bo Dworzec Perdido zgarnął prestiżowe British Fantasy Award i Arthur C. Clarke Award za rok 2001. Już dwa lata później możemy sycić oczy powieścią Miéville’a. A jest czym, Dworzec to gruba, od deski do deski wypchana pomysłami powieść.

Zaczyna się od przybycia do Nowego Corbuzon, olbrzymiej metropolii, pozbawionego skrzydeł garudy – przedstawiciela rasy ludzi-orłów. Ówże garuda poszukuje kogoś, kto pomógłby mu znów unieść się w powietrze. W wyniku splotu okoliczności miasto zostaje zaatakowane przez potworne ćmy, istoty wysysające ludzkie dusze. Sprawcy całego zamieszania próbują uporać się z zagrożeniem. Tyle w dużym skrócie, choć naturalnie pominąłem całą masę ważnych wątków. Szkoda tylko, że fabuła rozkręca się bardzo powoli – niemal jedna trzecia powieści to rozbieg.

Autor olśniewa niesamowicie barwną, szczegółową wizją miasta – Nowe Corbuzon naprawdę żyje, masa oryginalnych szczegółów i dokładne, niekiedy wręcz naturalistyczne opisy, pozwalają wczuć się w atmosferę miasta-molocha. Koncepcja Miéville’a, choć sprawia wrażenie bardzo realistycznej, jest niestety całkowicie nieprawdopodobna – bo według autora w epoce maszyn parowych można było zbudować funkcjonujące roboty obdarzone sztuczną inteligencją, przyjmujące instrukcje z kart perforowanych. Do tego należy dodać osobne dziedziny nauki, takie jak taumaturgia, biotaumaturgia (zajmująca się magicznym przekształcaniem materii organicznej) i kilka innych, w tym przetwarzanie, pozwalające kształtować ludzkie ciała jak plastelinę, łącząc je z mechanizmami i wszczepami organicznymi (coś pokroju cyborgizacji), a także coś, co zwie się energią kryzysową. Wizja jest niezwykle sugestywna, to prawda, zwłaszcza, gdy połączymy ją ze świetnie sportretowanym środowiskiem akademicko-naukowym, ale nie zmienia to faktu, że kolaż technologiczny jest w stanie przyprawić o ból głowy. Nie pomaga również różnorodność ras, zamieszkujących Nowe Crobuzon – owadogłowych khepri, ludzi-kaktusów, wodolubnych vodyanoich, latających vyrmenów i innych.

Na pewno nie można odmówić autorowi oryginalności, choć część udziwnień zdaje się mieć tylko taką funkcję i uzasadnienie – ma być oryginalnie. I faktycznie jest. Niemniej kilka pomysłów pisarza jest absolutnie nie do przyjęcia, choćby wspomniane parowe roboty. Kuleje niestety główny wątek – podstawowy quest, walka z doskonałymi łowcami, ćmami, jest po prostu do bólu sztampowa – zwykły człowiek nie jest w stanie się z takim stworzeniem równać, więc China Miéville zmuszony jest strasznie pływać, by umożliwić bohaterom pokonanie ich, oczywiście ostatkiem sił i za straszliwą cenę, bo jakżeby inaczej.

Nie znaczy to, że książka jest banalna. Przeciwnie, postaci są niejednokrotnie zmuszone do wyborów niełatwych, a już na pewno niejednoznacznych. Odmalowani są ciekawie, brak tu herosów bez skazy i zmazy, natomiast znajdzie się paru prawdziwych łotrów. Mnie osobiście urzekła postać ambasadora Piekła.

Książka jest bardzo dobrze napisana i lekko się czyta, a pomaga w tym dobry przekład. W zasadzie trudno powiedzieć coś więcej – ot, solidna robota. Powieść wydana została na dobrym papierze, w częściowo lakierowanej okładce – i za, niestety, niemałą cenę, bo aż 45 złotych. Gdy jednak przeliczyć to na godziny miłej lektury, nie wypada to aż tak źle.

Słowem – dobra, ciekawa powieść, którą zdecydowanie warto przeczytać.

 

Piotr ’Flint’ Schmidtke

 

China Miéville

Dworzec Perdido (Perdido Street Station)

tłum. Maciej Szymański

Zysk i s-ka 2003

648 stron

cena:45 pln

 

 


Książka

Strach się bać

 

Fahrenheit to periodyk, jak napisano na samej górze strony, s-f, fantasy i horror. A jakoś mało u nas publikowanych, recenzowanych czy polecanych horrorów. Udało mi się kupić w średnio taniej jatce sporych rozmiarów książkę (prawie 450 stron). Ale, niestety, mam tylko pierwszy tom. Jak to w jatce: zbiory traktuje się po macoszemu, bo i po co inaczej. Ani na tym nie zarobi już wydawnictwo, ani autor, a tym bardziej sprzedawca.

Jednak i ten pierwszy tom mi wystarczył, żeby poczuć dreszczyk na karku i chcieć się podzielić wrażeniami.

W 1999 roku Al Sarrantonio wydał antologię opowieści niesamowitych. Jest to łącznie 28 opowiadań autorów bardziej i mniej znanych na polskim rynku. (A może tylko mnie mało znanych? – któż to wie. Indolencja czytelnicza wszak nie jest mi obca.) Te krótkie historie mają kilka wspólnych cech: łączy je temat – szeroko pojęta definicja horroru, objętość – od kilkunastu do góra 30 stron, i fakt, że nie były wcześniej nigdzie publikowane. Rarytasik!

Sarrantonio rozpoczął pracę na tą antologią w 1996 roku, chciał uhonorować gatunek jeszcze przed rozpoczęciem nowego milenium. We wstępie napisał, że horror pociągał go od dawna, a poczuł, że nosi stygmat literackiego getta i trzeba jeszcze włożyć wiele wysiłku, żeby zdobył należny mu szacunek. I wreszcie, by raz na zawsze udowodnić, iż horror jest poważnym gatunkiem literackim.

Upiory są lub ich nie ma. Być może są wytworem jedynie ludzkiego umysłu – najbardziej przerażającego z miejsc. I takie są te opowieści: jedne (na wzór Hollywoodu) wręcz pokazują zombie czy wampiry jako ludzkie-nieludzkie istoty, inne rozgrywają się gdzieś głęboko w psychice bohaterów – te są, używając tautologii, przeraźliwie straszne.

Głupio zrobiłam, a może mądrze... Podczytywałam sobie te thrillery późną nocą, chwilkę przed pójściem spać. Oj, przydawała się kołderka i światło latarni za oknem.

Moimi osobistymi faworytami są dwa opowiadania: otwierający cykl Trup Amerykańca w moskiewskiej kostnicy Kima Newmana i Grób P.D. Cacek.

Trup... jest raczej lekkim horrorem. Amerykańce to zombie, które podchodzą pod drzwi Zdroju – kiedyś ekskluzywnego klubu sportowego carskiej rodziny, teraz kostnicy. Ciągnie je tam preparowana głowa Rasputina. Ustawiają się w kolejce, jak niegdyś turyści pod mauzoleum Lenina.

Grób to właśnie ten rodzaj horroru, taki sposób straszenia, który opowiada o tym, co rozgrywa się w psychice głównej bohaterki. Elizabeth jest samotną bibliotekarką, chodzącą z i do pracy wciąż tą samą drogą. Pewnego dnia zauważa maleńki grób, grób dziecka. A dalej to zupełnie jak w Psychozie Hitchcocka.

Oczywiście, nie ma sensu opisywać, czym chcieli nas straszyć pozostali autorzy czternastu opowiadań I tomu. Dość powiedzieć, że do nich należy i mistrz horroru Stephen King z historią Road Virus jedzie na północ, i Nancy Collins z nastrojowym Bluesem sumdziewczyny, i mój ulubieniec Tim Powers w opowieści Szlak. I wielu, wielu innych... Na okładce wymieniono takie nazwiska (oprócz Kinga i Newmana): Ramsey Campbell, Joyce Carol Oates, Eric van Lustbader, Paul Wilson.

Nasz ulubiony Wampir stwierdził autorytatywnie, przeglądając tę antologię, że gdyby była wydana w Polsce dwa lata później (a fakt ten nastąpił w 2001 roku), to jeszcze jedno nazwisko znalazłoby się na pierwszej stronie okładki: Neil Gaiman.

Warto wreszcie podać jej tytuł. Krótki, frapujący, wieloznaczny: 999

Jak wyjaśnia Al Sarrantonio: Tytuł ma dwojaką rolę: oznacza rok wydania tej książki, u schyłku tego tysiąclecia, a po odwróceniu daje 666 – tak więc ma sens, jeśli nawet księgarz postawi ją do góry nogami!

 

Karolina Wiśniewska

 

Antologia opowieści niesamowitych

Wybór Al Sarrantonio

Albatros, 2001

Stron: 448

Cena: 14,99 ( z taniej jatki)

 

 


Książka

Kaszubi zawsze w dupę bici

 

Ostatnio coraz większą popularnością i uznaniem cieszy się tak zwana militarna SF. Między innymi na początku ubiegłej dekady S.M. Stirling podbijał serca i umysły czytelników swą trylogią o Drakanach. Złoty okres militarnej SF nie ominął również i naszego kraju, o czym świadczyć może zeszłoroczna nagroda im. Janusza A. Zajdla dla Andrzeja Ziemiańskiego za "Autobahn nach Poznań". I choć od pewnego czasu kryzys trapi klasyczną science fiction, jej militarnej odmiany zdaje się to zupełnie nie dotyczyć.

Jedną z wielu wydanych w Polsce pozycji z tego nurtu, zasługującą na wyróżnienie jest "Chłopiec i jego czołg" Leo Frankowskiego. Ów amerykański autor – polskiego najprawdopodobniej pochodzenia – zręcznie połączył w swej książce elementy przygodowego czytadła dla nieco młodszego czytelnika z opowieścią o nędzy, niesprawiedliwości i wyzysku.

Akcja powieści zaczyna się na odległej, zapomnianej przez Boga i ludzi planecie, którą zamieszkują przesiedleni z Ziemi Kaszubi. Planeta Nowe Kaszuby była kiedyś gazowym olbrzymem ale na skutek zamienienia się jej słońca w supernową wszystkie lekkie pierwiastki uleciały w przestrzeń. Ludność – nie mogąc żyć na napromieniowanej powierzchni – żyje w wydrążonych tysiące stóp pod powierzchnią tunelach.

Planeta jest bogata w złoża metali szlachetnych, ale mimo to należy do międzyplanetarnego trzeciego świata. Poziom życia jest beznadziejnie niski, a dochody ze sprzedaży sztandarowego towaru niemal w całości pokrywają koszty sprowadzania powietrza. Na domiar złego z Ziemi wciąż przybywają nowi zesłańcy. Jednym z nich jest student Mikołaj Derdowski.

Przybywszy do nowej ojczyzny w międzygwiezdnym transporterze, który pod względem warunków niewiele odbiega od sławetnych bydlęcych wagonów, Mikołaj musi pracować wraz z innymi ponad siły aby utrzymać jako taki poziom życia na planecie, za co otrzymuje niewiele – trochę żywności z hydroponicznych kadzi. Życie toczy się dalej – Nowe Kaszuby pozostają biedne jak mysz kościelna, a Grupa Najbogatszych Państw staje się dzięki tym praktykom coraz bardziej bogata...

Z pomocą Nowym Kaszubom przychodzą dwa nienawidzące się wzajemnie narody zamieszkujące sąsiednią Nową Jugosławię – Serbowie i Chorwaci. Obie strony bardzo chcą kolejnej wojny bałkańskiej (tyle że bez Bałkanów), ale brak zaplecza przemysłowego bardzo im to utrudnia. Przypadkowo ich kaszubski sąsiad nie narzeka na ich brak i ma mnóstwo walającego się sprzętu wojennego. Kaszubi postanawiają więc "wypożyczyć" go Jugosłowianom wraz z obsługą. Oczywiście za niemałe pieniądze, które pomogą im znacznie podnieść poziom życia, a przede wszystkim uniezależnić się od kaprysów najbogatszych państw.

I kiedy wydaje się że wszystko idzie znakomicie, Mikołaj wpada w poważne kłopoty. Za nielegalny stosunek seksualny zostaje skazany na śmierć, z możliwością zamiany na służbę wojskową, z której skwapliwie skorzysta. Natychmiast ląduje więc w inteligentnym czołgu. I rusza na wojnę. Dalej wypadki potoczą się same.

 

Krzysztof Pacyński

 

Leo Frankowski

Chłopiec i jego czołg.

Tłum. Przemysław Bieliński.

Stron 294

Cena 26 zł

ISA 2002.

 

 


Komiks

W sto pięćdziesiąt sześć stron dookoła absurdu

 

Łzy szczęścia. Po prostu łzy szczęścia. Dorosły chłop stojący w Epiku, zapłakany i zasmarkany to na pewno kuriozalny widok, ale wzruszenie było silniejsze. A co mnie doprowadziło do takiego stanu? Cóż, wstyd się przyznać, ale mała, niepozorna książeczka, w dodatku opatrzona czarno-białą okładką. A na tej okładce harcerz. I szkatułka. Już wiecie? TAK! To Kwapiszon, jedna z najbardziej szalonych i wspaniałych historyjek obrazkowych stworzona w czasach PRL-u. Zresztą, ten polityczny kontekst wcale nie jest tu potrzebny. Historia wymyślona i narysowana przez Bohdana Butenkę to tak wspaniały festiwal humoru i absurdu, że doskonale radzi sobie bez kontekstów. Po prostu, genialna wyobraźnia nie potrzebuje podpierać się rzeczywistością. No, może się zapędziłem trochę, bo akurat jeśli chodzi o formę, jest to dość ryzykowne stwierdzenie. A to dlatego, że Kwapiszon nie jest tradycyjnym komiksem, co młodszych odbiorców może trochę zaskoczyć. Można powiedzieć, że jest to komiks zrobiony metodą "na podręcznik". Każdy, kto choć raz w życiu domalował ośle uszy Bolesławowi Krzywoustemu, albo wąsy Emilii Plater w podręczniku do historii, już wie o co chodzi. Na fotografie autorstwa Jerzego Troszczyńskiego nałożone zostały rysunki mistrza Butenki. Proste, wręcz dziecinne, ale jakże urocze. Przy czym Kwapiszon to na swój sposób komiks turystyczny. Razem z uciekającym przed dwoma oprychami bohaterem zwiedzamy prawie całą Polskę, a przynajmniej szlak wzdłuż Wisły. Przy czym zwiedzamy w dość nietypowy sposób, bo jest tu nawet latająca beczka i tratwa ciągnięta po niebie za Smokiem Wawelskim. No, mówiłem, że absurd. I jaka pyszna zabawa! Oczywiście, na pewno nie każdemu przypadnie ten tytuł do gustu, z całą pewnością jest on skierowany przede wszystkim do tych odbiorców, którzy Kwapiszona czytywali w zeszytach w dzieciństwie. Tu, za jednym zamachem, otrzymujemy wydanie kompletne, rzecz niewątpliwie o charakterze kolekcjonerskim. Nie wątpię jednak, że i wśród młodszych czytelników znajdzie się wielu takich, którzy przygodami Kwapiszona będą w stanie się zachwycić. Nawet jeśli dziś już mało kto wie, kim jest harcerz. A poza tym, zawsze można zacząć pracę od podstaw i wychować na Kwapiszonie kolejne pokolenie.

 

Konrad Bańkowski

 

Kwapiszon i tajemnicza szkatułka

Scenariusz i rysunki: Bohdan Butenko

Zdjęcia: Jerzy Troszczyński

Rzecz Kultowa, 2003

Cena: 18,90

Ocena: 5+

 

 


Komiks

Kropla nowości

 

Co może świadczyć o rozwijającym się rynku komiksowym w Polsce? Z jednej strony na pewno pozycja takiego giganta, jakim jest Egmont, czy też istnienie bardziej niszowych wydawnictw, jak, przykładowo, Mandragora. Z drugiej jednak strony według mnie jest to także możliwość pojawienia się w ofercie takich pozycji jak Świat Kropli Piotra Zwierzchowskiego. Zazwyczaj jestem sceptycznie nastawiony do produkcji spod znaku "sam sobie wymyśliłem, narysowałem i wydałem", często oznacza to, iż po prostu nie chciał wydać nikt inny. W tym wypadku takiego wrażenia nie odnoszę. Świat Kropli zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Nie jest to może komiks, który wytyczałby kierunki, albo podnosił poprzeczkę gatunkowi jako takiemu ale jest to coś, czego jest u nas w dalszym ciągu stosunkowo niewiele – tak zwany komiks środka, czyli opowieść nie siląca się na przesadny artyzm (podkreślam "przesadny" w tym wypadku), będąca tym, czym jest każda dobra książka, każdy dobry film. Dobrą, mocną pozycją w swoim gatunku. A konkretniej? No cóż, nie chciałbym póki co wybiegać wnioskami zbyt daleko, ale wydaje mi się, że przy mizernej ofercie komiksowej polskich twórców chętnych do podjęcia tematyki SF Zwierzchowski może się okazać całkiem solidną konkurencją, bądź przeciwwagą (niepotrzebne skreślić) ot, choćby dla Gaila Piotra Kowalskiego.

Pierwszy tom serii Sommo przynosi nam wprowadzenie w uniwersum świata Kropli, uniwersum dość mroczne, miejscami okrutne i, przyznajmy, dość oryginalne. Dla zachowania uczciwości muszę przyznać, że owszem, nazwisko Jodorovsky gdzieś tam błąkało mi się po głowie, jednak niezbyt natarczywie. Nie oszukujmy się, komiks jest taką dziedziną sztuki, w której wyjątkowo trudno o absolutną oryginalność. To, co o Świecie Kropli można powiedzieć z całą pewnością to fakt, że za historią i światem stoi przede wszystkim wyobraźnia autora, a nie nawiązania i inspiracje.

Nie wdając się zbytnio w opowiadanie fabuły, za czym nie przepadam, powiem tylko orientacyjnie, że mamy do czynienia z rzeczywistością odległej przyszłości, w której najpierw poznajemy tytułowy świat Kropli, okazujący się – w miarę upływu historii – wcale nie tak bardzo oderwany od naszej, ziemskiej przyszłości. To, co zwróciło moją uwagę, to bardzo ciekawy pomysł na połączenie elementów SF i fantasy. Owszem, takich pomysłów też mieliśmy już sporo, ale ten wyjątkowo mi się podoba. Na minus mogę zaliczyć pewną, drobną taką, chaotyczność niektórych fragmentów, oraz wyzierający tu i ówdzie patos, który zapewne ma nadać historii epickości. Nie zaszkodziłaby pewnie i szczypta poczucia humoru, od czasu do czasu, ale tu już za bardzo wchodziłbym Autorowi w kompetencje, więc zmilczę.

Na uwagę zasługuje również samo wydanie komiksu. Przede wszystkim oryginalne opracowanie graficzne – ilustracje odznaczają się dużą malarskością, miejscami można nawet odnieść wrażenie, że trzymamy w rękach nie komiks, a album. Komiks został wydany bardzo starannie, drobne błędy w korekcie nie wykraczają chyba poza średnią krajową. Poza tym wydany jest bardzo ładnie, na świetnym papierze, a w dodatku kryje się w nim drobna (no, wcale nie taka drobna) niespodzianka. Do albumu dołączona jest płyta, na której, oprócz multimedialnej prezentacji komiksu, znajduje się "ilustracja muzyczna" komiksu w wykonaniu zespołu Dragon’s Eye. Muzyka w istocie bardzo odpowiadająca atmosferze albumu – mroczna, gothmetalowa, mnie osobiście przywodzi na myśl ostrzejsze dokonania Fields of the Nephilim tudzież pobocznych inkarnacji Carla McCoya.

Podsumowując, Świat Kropli to rzecz ciekawa, całkiem niezła i warta zainteresowania.

 

Konrad Bańkowski

 

Świat Kropli. Sommo

Scenariusz i rysunki: Piotr Zwierzchowski

Labirynt Boox, 2003

Cena: 24 PLN

Ocena: 4 (bardzo mocne)

 

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...?
Spam (ientnika
Wywiad
Hor-Mono-Skop
Konkurs
Adam Cebula
Łukasz Orbitowski
Romuald Pawlak
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Pilipiuk
Adam Cebula
W. Świdziniewski
W. Świdziniewski
Tadeusz Oszubski
Satan
Paweł Laudański
Adam Cebula
Adam Cebula
B. Anterionowicz
Eryk Remiezowicz
Marcin Mortka
P. Nowakowski
Tadeusz Oszubski
Jolanta Kitowska
Dawid Brykalski
XXX
Wit Szostak
M. L. Kossakowska
T. Kołodziejczak
Brian W. Aldiss
Antologia
 
< 06 >