strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Wywiad
<<<strona 09>>>

 

Wywiad

 

 

O AUTORCE I KSIAŻCE
Anna Brzezińska - Urodzona w 1971 roku. Mediewistka. Obok Andrzeja Sapkowskiego jest najpopularniejszym polskim twórcą fantasy. Od niedawna współwłaścicielka Agencji Wydawniczej RUNA.
Zadebiutowała opowiadaniem "A kochał ją, że strach", które przyniosło jej Nagrodę Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla i stało się zarzewiem gorącej dyskusji o stanie polskiej współczesnej prozy fantastycznej. Opublikowała dwie powieści, "Zbójecki Gościniec" i "Żmijowa harfa" (za tę ostatnią także otrzymała Nagrodę Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla) oraz zbiór opowiadań - "Opowieści z Wilżyńskiej Doliny" - o nader współczesnej czarownicy - Babuni Jagódce.
Obecnie wydała pierwszy tom trzeciej części sagi o zbóju Twardokęsku, który zatytułowany jest "Letni deszcz. Kielich". Pracuje nad scenariuszem serialu fantasy i tomikiem opowiadań o magicznej, renesansowej Italii - "Wody głębokie jak niebo" - który ukaże się na przełomie 2004 r.

Zima skuła lodem Krainy Wewnętrznego Morza. Bogowie i ludzie szykują się do wojny, która wybuchnie, kiedy tylko zazielenią się trawy. Ku wielkiemu rozgoryczeniu zbója Twardokęska, Szarka wraz z wiedźmą odpłynęła na Wyspy Zwajeckie i nie ma od nich żadnych wieści. Pozostawiony samemu sobie i rozgoryczony lekceważeniem towarzyszy, zbójca powraca do dawnego procederu i w kompanii zbója-szlachcica Bogorii zaczyna łupić na gościńcu.
Nieoczekiwanie spada na niego zaszczytna misja prowadzenia dla rebeliantów konwojów z żywnością i bronią. Niejako przy okazji, Twardokęsek dowiaduje się o legendarnym skarbcu żalnickich kapłanów, który został ocalony z Rdestnika i ukryty gdzieś w Wilczych Jarach. Zbójca, z natury nieskłonny do patriotycznych uniesień, z entuzjazmem zaczyna planować grabież swojego życia.

Wydawnictwo: Agencja Wydawnicza RUNA

Fahrenheit Crew: Anna Brzezińska – jak zawsze wszyscy piszą – mediewistka, najsłynniejsza polska pisarka fantasy, wydawca. Czy coś pominęłam? Pytam tak, bo to nie jedyne Twoje sukcesy zawodowe.

Anna Brzezińska: Nie, wystarczy w zupełności, choć nie mnie oceniać skalę sławy. Ale i tak czasami mam wrażenie, że rzeczami, które robię, dałoby się obdzielić trzy osoby.

FC: W tym miesiącu ukazuje się ostatnia część trylogii o przygodach zbója Twardokęska – Letni deszcz. Ale nie poznamy książki w całości, bo powieść podzieliłaś na dwie części: KielichSztylet. Czy to było od początku zamierzone, czy po prostu się rozpisałaś?

AB: Od początku planowałam trylogię. Tak się jednak złożyło, że po wydaniu drugiego tomu zdecydowałam się zmienić wydawcę i w trakcie pisania trzeciej części zorientowałam się, że nie mam właściwie żadnej gwarancji, że poprzednie tomy będą dostępne w księgarniach po premierze Letniego deszczu. Musiałam więc napisać trzecią część tak, aby dawała się czytać jako samodzielna książka, przez co pewne wątki zostały rozbudowane i pojawiło się kilka nowych postaci – na przykład Złociszka, którą bardzo lubię. W trakcie pisania wyszło na jaw, że książka będzie tak obszerna, że trudno ją będzie wydać w jednym tomie. Stąd pomysł z podtytułami i podzieleniem jej na dwie części. Nie chciałam zmieniać jej w tetralogię, żeby zachować choć cień pierwotnego zamysłu, bo kształt, w jakim ostatecznie się ukaże, znacznie odbiega od mojego pierwotnego zamysłu.

FC: Ponad milion znaków. Jak długo pracuje się nad tak obszernym tekstem? Nie pytam o czas wstukiwania w komputer, ale czy powieść urodziła się w Twojej głowie w całości, czy w trakcie "przepisywania" z pamięci tworzyły się nagle dodatkowe historie, rozbudowywały wątki, przybywały postaci?

AB: Akurat tę książkę pisałam z konspektem, musiałam napisać wzór konspektu dla jednego z naszych autorów. A ponieważ jest to trzeci tom, znałam już większość bohaterów i wiedziałam, jak prowadzić wątki z poprzednich tomów. Ale książka jest istotnie ogromna i sporo zastanawiałam się nad prowadzeniem poszczególnych wątków – tych zasadniczych jest bodajże osiem – aby poszczególni bohaterowie nie ginęli czytelnikowi na zbyt długo z oczu. Mam nadzieję, że udało się to zadowalająco rozwiązać, szczególnie, że istnieje klamra, która spina wszystkie te wątki – są to strapienia nieszczęsnego zbója Twardokęska, który chciał się tylko nachapać, a zamiast tego popadł w środek szlacheckiej rebelii.

FC: Jaka postać jest Tobie, jako autorce najbliższa, a która jest najbliższa Brzezińskiej-czytelniczce. Czy zmienia się postrzeganie bohatera z różnych punktów widzenia?

AB: Właściwie nie jestem czytelniczką własnych książek – nie mam zwyczaju wracania do nich, delektowania się urodą własnych zdań bądź namiętnego przewracania kartek świeżo przysłanego z drukarni egzemplarza. W zupełnie różny sposób lubię właściwie wszystkie postaci ze swoich tekstów. Wprawdzie nie wychodzi mi tworzenie postaci bez zmazy i skazy – dlatego oczywiście nie ucieszyłabym się, gdyby pewnego dnia moja córeczka przyprowadziła do domu typka w rodzaju pana Krzeszcza albo zbója Twardokęska i oznajmiła "Mamo, spotkałam miłość mojego życia." – ale dobrze się bawię, pisząc o każdej z tych osób, nawet o największym zbirze. Lubię bezczelną mądrość Babuni Jagódki, zachłanną pasję życia zbója Twardokęska, dziewczęcą brawurę Złociszki i upartą niezgodę Szarki. Każda z tych postaci wydaje mi się ciekawa.

FC: Główny bohater Zbójeckiego gościńca, Żmijowej harfy, a teraz Letniego deszczu, Kielicha, czyli zbój Twardokęsek nie jest właściwie osobą sympatyczną. Skąd podobny wybór wiodącej postaci?

AB: Na Twardokęska natknęłam się w Liber chamorum Nekandy-Trepki, uroczej księdze, której autor tropił zajadle wszelkich plebejuszy i chamów, usiłujących podstępnie wedrzeć się w szeregi stanu szlacheckiego. I wymyśliłam sobie łajdaka, zbója i mordercę, człowieka doświadczonego, w sile wieku, nieco już znużonego własnym życiem, ale jednocześnie zadowolonego z siebie. Horyzont jego pragnień jest dość płaski – ot, tłuste żarcie, mocna okowita, opłacalny rabunek na trakcie, mordobicie w gospodzie, nadobna ladacznica. W żadnym razie nie jest to typ człowieka, który chciałby zmieniać świat – no, może chciałby na swoją korzyść zmienić stosunki majątkowe. Ale nic więcej. Okrada kompanów, ucieka z gotowizną w ciepłe kraje i zamierza przejść na zbójecką emeryturę. Tyle że ma nieszczęście w pewnym momencie odezwać się do niewłaściwej osoby. I jak można łatwo przewidzieć, całkowicie zmienia to jego życie, a stopniowo i on sam się zmienia. Oczywiście nie zaczyna na gwałt klepać zdrowasiek i nie rozdaje zrabowanego dobytku pomiędzy nędzarzy. Właściwie z początku okrutnie się przeciwko temu buntuje, z czasem, kiedy złość mu już trochę przechodzi, zaczyna w tej odmianie szukać własnej korzyści, a potem dzieje się jeszcze coś – i o tym właśnie jest Letni deszcz. Kielich.

Zbójca Twardokęsek jest może faktycznie bardzo brutalną, przyziemną postacią. Ale nie interesowało mnie opisanie starcia św. Jerzego ze smokiem. Interesowało mnie, co może wykrzesać z siebie łajdak i samolub, kiedy zetknie się ze złem, które przekracza całkowicie wszelkie jego poprzednie doświadczenia. Zawsze mnie fascynował moment pierwszego spotkania Gilesa de Rais z Joanną d’Arc. Jakie padły wtedy słowa, jakie wymieniono spojrzenia. Co sprawiło, że pyszny szlachcic ze świetnej rodziny, którego później oskarżano o bezprzykładne okrucieństwo i rytualne mordy na dzieciach, poszedł za prostą, niepiśmienną dziewczyną i dochował jej wierności.

FC: Bardzo brutalny ten Twój świat – zajazdy na sąsiedzkie dwory, burdy w karczmach, tortury w powszechnym użyciu, wreszcie wojna. Można powiedzieć, że zupełnie niekobiecą prozę piszesz.

AB: Przyznam, że zawsze bawił mnie podział na prozę męską i kobiecą, ale faktycznie masz trochę racji, że płeć autora wyznacza jakoś oczekiwania czytelnicze. Po premierze pierwszej powieści, Zbójeckiego gościńca, zaczęłam częściej jeździć na spotkania autorskie i zauważyłam, że czytelnicy są nieco rozczarowani moim widokiem – najwyraźniej oczekiwali kogoś w typie Horpyny, pewnie jeszcze z dwuręcznym mieczem w ręku. A mówiąc poważniej, uważam, że świat jest brutalnym, niebezpiecznym miejscem, i tak go opisuję. W dawnych epokach ta brutalność była jeszcze bardziej widoczna, bo pewne zjawiska, o których obecnie usilnie staramy się nie pamiętać, nie były jeszcze zepchnięte na margines. Pod kościołami siedzieli okrutnie okaleczeni żebracy – niektórzy z nich okaleczeni celowo przez rodziny dla osiągnięcia większych zarobków. Na ostrokołach tkwiły gnijące głowy pokonanych wrogów, na szubienicach kołysali się wisielcy. Egzekucje były formą publicznej rozrywki, na które przybywały tłumnie matki z dziećmi. Ludzie konali w łóżkach, w otoczeniu rodziny. W tamtym świecie cierpienie, choroba, deformacja, ból i śmierć wyznaczały codzienny horyzont każdego człowieka, co mocno zmieniało wrażliwość na te rzeczy. Życie było po prostu niebezpieczne, więc trudno mi je opisywać jako jednostajną sielankę z pastereczkami i owieczkami. Oczywiście, zdarzały się również momenty sielskie i anielskie, ale przeszłość, średniowiecze czy renesans, nie wydaje mi się cudownym czasem "kiedy ludzie nie utracili jeszcze niewinności, trawa była zielona, powietrze czyste, a dziewczyny piękne jak nigdy". Co więcej, mam wrażenie, że mentalność ludzi tamtych czasów była bardziej gwałtowna. Byli bardziej od nas skłonni do krańcowych emocji, łatwiej przechodzili od brutalności do łagodności. I ta właśnie mieszanka emocji jest dla mnie bardzo fascynująca, bo ta psychiczna odmienność sprawia, że wyprawa w przeszłość jest właściwie wyprawą do zupełnie obcego świata.

FC: A wszechobecność wojny?

AB: Ten świat od dwóch tomów zmierzał ku wojnie, więc w końcu trzeba było zacząć bawić się w batalistykę. Miałam z tym zresztą dużo radości, bo fantasy jest jednak luźniejszym gatunkiem niż powieść historyczna, można sobie w nim pozwolić na pewne przemieszanie broni i technologii, które jako żywo nie mogłoby się zdarzyć w prawdziwym świecie. Krainy Wewnętrznego Morza są na progu rewolucji technicznej i rewolucji teologicznej, co w naturalny sposób prowadzi do konfliktów. Z jednej strony ludzie emancypują się coraz mocniej spod władzy bogów, z drugiej zaś strony podnosi się poziom technologiczny, szczególnie w miastach, i powstaje zupełnie nowa broń. Z dużą przyjemnością opisałam starcie ciężkozbrojnej konnicy z kusznikami... Wynaleźliśmy też pierwszą armatę, ale tutaj zadziałała bariera psychologiczna i rzecz skończyła się raczej zabawnie. Choć nie wiem, czy dla wynalazcy...

FC: Jednym z wyznaczników fantasy jest magia. Tymczasem w świecie Krain Wewnętrznego Morza magia sączy się maleńkim strumyczkiem, a jej beneficjanci nie panują ani nad własnym losem, ani nad samą magią.

AB: Zawsze śmieszyły mnie kreacje światów fantasy z wszechmocnymi czarodziejami, którzy jakimś sposobem całe życie i wszelkie umiejętności poświęcali służbie państwu. Cóż, może jestem posępnym malkontentem, ale moim zdaniem zawsze prędzej czy później znalazłoby się zgniłe jabłko – a najpewniej cały tuzin – które postanowiłoby, że jednak z tą służbą dla wspólnego dobra to nie należy przesadzać, a wszelkie akcje charytatywne trzeba zacząć od własnej osoby. Słowem, jeśli w świecie ma panować jakakolwiek równowaga i nie mają nim władać czarodzieje, magia musi zostać ograniczona czymś poważniejszym niż moralne skrupuły rzeczonych czarodziejów. U mnie zdolności magiczne są niejako dziedziczone, ale kiedy się uaktywniają w konkretnej osobie, łączą się z innymi obciążeniami – wiedźmy, które są "nośnikami" magii, płacą za nią bardzo okrutnie, bo są jednocześnie głupie i bezpłodne, aby nie mogły jej przekazywać dalej. Ponieważ są głupie, nie mają szansy panować nad własną magią, która jest postrzegana przez ludzi raczej jako przekleństwo niż błogosławieństwo. Istnieją pewne, dość prymitywne metody manipulacji wiedźmą, aby wywołać magiczny szał, ale nie zawsze działają całkowicie skutecznie. I są paskudne.

FC: Od zbója Twardokęska blisko do Babuni Jagódki. To moja ulubiona postać Twoich książek. W Opowieściach z Wilżyńskiej Doliny w sposób "łatwy, lekki i przyjemny" opisałaś jakże mroczny świat z jego przejawami: niegodziwością, biedą, odrzuceniem. Podziwiam, z jaką lekkością opisałaś rzeczy nieprzyjemne, jak jednym, krotochwilnym z pozoru, zdaniem podkreśliłaś upokarzające przeżycia bohaterów. Skąd pomysł na tego typu konstrukcję?

AB: Współczesna literatura oswaja nas z makabrą, bardzo plastycznie opisywaną, powiedziałabym, że niektórzy autorzy wręcz lubują się w turpiźmie. Czytelnik jest uodporniony przez hektolitry krwi, rozlewane na ekranie w rozmaitych produkcjach, a książka ostro rywalizuje przecież z kinem. Nie widzę więc sensu w dosłownym opisywaniu wypruwanych flaków i maltretowanych dzieweczek. Znacznie skuteczniejszy wydaje mi się czarny humor, którego pełne są opowieści o Babuni Jagódce. W tych niby-baśniach zdarzają się dość rzeczywiste makabry, ale jednocześnie jest szansa, że magiczna interwencja wiedźmy ocali sierotkę spod władzy okrutnego ojczyma lub przepędzi okrutnych rozbójników ze spalonej wioski. W prawdziwym świecie tej szansy nie ma.

Natomiast w cyklu opowiadań włoskich – który na swój sposób jest równie okrutny – postanowiłam zrobić coś innego. Celowo opisywałam bardzo brutalny świat eleganckim, spokojnym językiem bez cienia stylizacji, bez uciekania się do czarnego humoru. Te opowiadania z kolei są bardzo malarskie, tyle że czasami więcej w nich Boscha niż prerafaelitów.

FC: Ostatnie z opowiadań o Babuni Jagódce, zamieszczone w Fantasy, Marzenie Dracza, jest pisane na podobnej zasadzie: niby tytułowy bohater postanawia zrobić coś ze swoim życiem, ale to jednak wiedźma organizuje mu je w całej rozciągłości. Czy Marzenie rozpocznie nowy cykl opowieści o Wilżyńskiej Dolinie? Zdajesz sobie sprawę, że czytelnicy oczekują przygód Babuni Jagódki? Lubisz o niej pisać?

AB: Marzenie Dracza jest bardzo prostą humoreską na dość banalny temat zderzenia młodzieńczych wyobrażeń o świecie z prawdą. Po wydaniu Opowieści z Wilżyńskiej Doliny napisałam jeszcze jedno opowiadanie, tym razem dla Newsweeka – Zbójeckie szczęście. Być może kiedyś dopiszę ich więcej i powstanie kolejny zbiorek, ale na razie trudno mi cokolwiek obiecać, bo zajmują mnie raczej innej projekty – przede wszystkim dokończenie sagi o zbóju Twardokęsku, później sprawy włoskie. Ale lubię Babunię Jagódkę, więc niewykluczone, że będę jeszcze do niej w międzyczasie wracać. Kusi mnie historia dawnych bohaterów, którzy pojawiali się niejako na marginesie nowych tekstów – Jarosławny, Szymka, księcia.

FC: Twój najnowszy "produkt": włoskie opowiadania. Miałam tę przyjemność, że przeczytałam kilka z nich: Róże dla Sirocco, Zaćmienie serca, Życzenie. Dzieją się w podobnym okresie, na terenie dawnej Italii. Czy to świat alternatywny, czy opisana przez Ciebie kraina istniała w rzeczywistości z jej ulicami, domostwami, może nawet niektórymi bohaterami?

AB: Umownie jest to świat zbliżony do renesansowej Italii, z państwami-miastami, podobną rzeźbą terenu, podobnym klimatem. Ale jednocześnie są tam silne wpływy greckie, rozpoznawalne na przykład w architekturze. No, i jest to mój pierwszy naprawdę magiczny świat, ponieważ realnie istnieją w nim sfery niebieskie, hierarchia anielska (choć u mnie te byty są konsekwentnie nazywane demonami, a opowiadanie, w którym jest dyskusja o naturze demonów, jeszcze nie powstało) i dużo neoplatońskiej magii.

FC: Zdaje sobie sprawę, że magów, mających we władzy demony, nigdy nie było, ale czy historie opisane przez Ciebie mają jakąkolwiek "podpórkę" w dawnych tekstach historycznych, przekazach, podaniach, mitach? W słowiańskiej, polskiej mitologii mamy Wandę, co nie chciała Niemca, smoka wawelskiego, Piasta Kołodzieja i zjedzonego przez myszy Popiela. Czy czerpałaś z legend włoskich – zapewne zdecydowanie różnych od naszych?

AB: Akurat legend folklorystycznych jest w tych tekstach bardzo mało. Znajdziesz raczej nieco "opowieści o dziwach i monstrach", które były zapisywane przez średniowiecznych podróżników, geografów czy botaników. Ale magia jest raczej neoplatońska, a hierarchia niebieska opiera się na traktacie Pseudo-Dionizego Areopagity, więc w tych tekstach sięgam raczej do źródeł "wysokich", naukowych – oczywiście trzeba brać poprawkę, że chodzi o naukę sprzed ładnych kilku wieków. Opisuję pewne idee, pewne przekonania intelektualne tak, jakby istniały one naprawdę – dość podobną konstrukcję zastosował ostatnio Jacek Dukaj w Innych pieśniach. Zresztą moim zdaniem możliwość pisania o ideach jako o bytach realnych jest jedną z najfajniejszych możliwości pisarskich, oferowanych przez fantastykę. W gatunkach realistycznych nie da się tego zrobić.

FC: To opowiadania o miłości – ale miłości trudnej, najczęściej niespełnionej, miłości do ułudy, nieprawdziwego wizerunku osoby kochanej. Niekoniecznie miłości między kobietą a mężczyzną. Tak przynajmniej ja to odebrałam. Arachne (Zaćmienie serca), która tkała przez lata całe płaszcze, tylko po to, by odebrać należne jej dziedzictwo, która zmarnowała młodość na mrzonkach o zemście – to w sumie dziewczyna bardzo okaleczona: podporządkowała całe życie jednemu jedynemu celowi. Miłość do odebranej przeszłości, marzenia o świetnej przyszłości wyalienowały ją ze społeczeństwa, w którym mogła przeżyć spokojne, ale godne życie. Czy dobrze odczytałam ten tekst?

AB: Na szczęście nie ma jednej jedynej możliwości odczytywania literatury i każdy może ją interpretować po swojemu. Dla mnie Zaćmienie serca jest przede wszystkim tekstem o obsesji – potężnym, zaślepiającym pragnieniu zemsty, które stopniowo wypiera wszelkie inne uczucia. I to pragnienie zemsty sprawia, że Arachne nie dostrzega szansy na prawdziwe życie poza obsesją, ale też nie dostrzega źródeł magii innych od tych, którymi parają się magowie. Tak bardzo pragnie być kimś innym, że nie rozpoznaje samej siebie. Może w mniejszym stopniu jest tekstem o miłości, ale jeśli już, to ta miłość zostaje zmarnowana przez obie strony – Arachne poświęca ją dla zemsty, mag obserwuje, jak Arachne pogrąża się w obsesji, ale jej nie powstrzymuje. Dla mnie jest to chyba najbardziej tekst o wolności – a jeśli już o miłości, to właśnie w kontekście wolności i jej ograniczeń.

Ale ponieważ akurat to opowiadanie bardzo lubię, zamierzam napisać o tym, co się wydarzyło po ostatnim zdaniu Zaćmienia. Jej cień będzie się dział wiele pokoleń później i opowie o konsekwencjach zaklęcia, rzuconego na Arachne.

FC: Kiedy możemy się spodziewać opowiadań włoskich, zebranych w formie książkowej Wody głębokie jak niebo? Ile opowiadań tam zawrzesz?

AB: Na pewno będą tak jeszcze Wody głębokie jak niebo, Jej cień, Śmierć czarnoksiężnikaFilary nieba. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, zbiorek powinien się ukazać późną jesienią.

FC: No i kiedy będziemy mogli przeczytać drugą część Letniego deszczu?

AB: Mam nadzieję, że już w 2005 roku. Oczywiście jeśli wszystko dobrze pójdzie.

FC: Opowiadania, powieści, prowadzenie agencji wydawniczej – to zabiera mnóstwo czasu. Kiedy przychodzi pora na życie rodzinne? Wiem, że lubisz (i potrafisz!) gotować potrawy niecodzienne. Nie jakieś schabowe z ziemniakami, ale na przykład kaczka po pekińsku. To też jest czynność czasochłonna. Czy doba wystarcza na wszystko to, co sobie zaplanujesz? Proszę, opowiedz, jak spędza wolny czas Brzezińska – zwykły człowiek. Jak wygląda Twój terminarz? Czy jesteś w stanie wyegzekwować od samej siebie trochę czasu na leniuchowanie?

AB: Och, muszę przyznać, że powstanie Runy bardzo mocno zmieniło nasze zwyczaje żywieniowe. Niestety na niekorzyść. Skończyły się piękne czasy trzydaniowych obiadków, marynowania mięs i smażenia własnej galaretki pomarańczowej. Kiedyś w ostatniej chwili zapowiedzieli się goście i postanowiłam naprędce zrobić pastę, bo wszystkie składniki do niej zawsze były w domu – wiesz, takie ostateczne minimum, pomidory we własnym sosie z puszki, parmezan, anchois, jakiś tuńczyk w puszce, bazylia. I, wyobraź sobie, okazało się, że nie mam bazylii, a data ważności tuńczyka minęła nie-chcesz-wiedzieć-kiedy. Przejrzeliśmy wtedy z Gregiem kuchnię i okazało się, że w szafkach są wyraźne warstwy zlodowacenia "sprzed Runy", które wyraźnie odbijają się od nędzy czasów Runy. Wstyd i dramat.

Ale wolnego czasu mam faktycznie ostatnio coraz mniej, więc od pewnego czasu dość drapieżnie o niego walczę. Jeśli mam wolną chwilę, czytam albo piszę. Czasami gotuję albo coś piekę. Jeszcze rzadziej wyjeżdżam. Praca w Runie wymusza ciągły kontakt z ludźmi, więc najchętniej urywam się poza miasto, do lasu, i poza zasięg komórki. Dopiero wówczas jest szansa na odpoczynek.

FC: Wobec tego, życząc Ci jak najwięcej czasu dla siebie, dziękuję serdecznie za rozmowę.

AB: Dziękuję i pozdrawiam.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Wywiad
Hormonoskop
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Andrzej Zimniak
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
Marcin Wroński
M. M. Kałużyńska
Dawid Kain
Tomasz Witczak
W. Świdziniewski
PO
Gustav von Urhebers
David Drake, Eric Flint
Pat Cadigan
Tomasz Piątek
Alastair Reynolds
 
< 09 >