strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Bookiet
<<<strona 04>>>

 

Bookiet

 

Morskie opowieści

 

Kiedy dzieło jest "zarysem" czegoś, jest zazwyczaj opasłą i nudną, ba! w istocie pretendującą do absolutnej kompletności monografią. Jeśli coś zwie się na przykład Matematyka Wyższa to spokojnie do księgi może się przysiadać każdy humanista. Byle miał samozaparcie i wiedzę z zakresu szkoły średniej, zawsze coś z tego dla siebie wyszarpie. Jeśli to coś jest Zarysem Topologii to oznacza, że i owszem, po skończeniu Wydziału Matematyki i Fizyki w przypływie desperacji można zajrzeć.

Zazwyczaj taki wstęp sygnalizuje bliski kontrast. Mianowicie tym razem całkiem na odwrót. Nie, zarys jak zarys, jest dokładnie taki jak wszystkie inne, tyczy rzeczywiście historii oceanografii, ma kilometrowe spisy literaturowe i spokojnie można umieścić go na półce w nobliwej uniwersyteckiej bibliotece. Sęk w tym jednak, że wyprawy geograficzne, awanturnicze historie z bohaterskiej morskiej przeszłości, to coś, co nieodmiennie rajcuje chłopaków, którzy, jak wiadomo, nigdy nie dorastają. Poszukiwania Przejścia Północno Zachodniego rozpoczęto już pod koniec XV wieku wyprawami Johna i Sebastiana Cabotów z polecenia króla angielskiego Henryka VII. Takie zdanie mogłoby z powodzeniem rozpoczynać niejedną powieść fantasy czy piracką awanturę. Jest w nim wszystko, czego potrzeba, by wywołać wypieki na policzkach czterdziesto, czy czternastolatka, (niczym się tak naprawdę nie różnią). Oto tajemnica, gdzieś jest jakieś "przejście", krążą o nim legendy, pewnie jakiś człowiek opowiadał w portowej tawernie, w środku nocy, słuchacze nie za bardzo spamiętali, bo zawartość wina w organizmie za wielka była, jest król, który rozumie wagę wyprawy, są śmiałkowie, coś mitycznego za tym Przejściem. Jest atmosfera epopei. Jeśli się to coś znajdzie, zmienią się czasy. Tak właśnie czyta się tę książkę, często ze świadomością, że czasy się naprawdę zmieniły. Szczęśliwie oceanografia, to wymysł ostatnich dziesiątek lat w morskich dziejach, wcześniej było zuchwalstwo, odwaga, żądza przygód. Czasami złota, lecz z opisanych historii wyziera trochę inne spojrzenie na historię ludzkości. Chcielibyśmy ostatnimi czasy wszystko tłumaczyć poprzez pieniądz, handel i ekonomię. A tymczasem, z dat i suchych faktów wyziera całkiem inna prawda, że siłą napędową odkrywców było coś, co siedziało w nich. Wewnętrzne przekonanie, że to, co robią, jest potrzebne. Jest w tej książce też alchemia, historia ludzkich przekonań co do budowy świata i prób ich weryfikacji, sprawy pomiędzy magią i wiedzą.

Można to-to pewnie znaleźć w bibliotekach, sam kupiłem gdzieś na wyprzedaży, lecz dawno temu, wydane przez Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1991. Raczej dla czterdziestolatka, jak czternastolatka, ale to już niewielka różnica, wystarczy trochę poczekać.

 

Baron

 


Aleksander Majewski

Zarys historii oceanografii

Wydawnictwo Morskie, Gdańsk, 1991

 

 

Solidna alternatywa

 

Wszyscy oczekiwaliśmy kogoś innego. Jedni Świętego Mikołaja, inni Aniołka, byli i tacy, co spodziewali się, Bóg raczy wiedzieć dlaczego, zajączka. Co miałby tam robić zajączek? Zeżarliby by go natychmiast. Huknęło, błysnęło, powiało smrodem benzynianym i pojawił się dobry znajomy Tomka Pacyńskiego Died Moroz w niebieskim waciaku na starym iżu z przyczepką, w której obowiązkowo był wielki wór prezentów. – No, wot, waszu... zaczął niecenzuralnie na przywitanie, tak że, natychmiast trzeba było wyprowadzić młode pokolenie. Teraz już wiecie, dlaczego nigdy nie widzieliście ani Dziadka Mroza, ani Świętego Mikołaja... Podpisałem fakturę w trzech miejscach, że przyjąłem nieodpłatnie. Z tejże przyczyny nie mam pojęcia, za jakie pieniądze kupić. Odpakowałem. Nazywa się to Co by było gdyby... w podtytule Historie alternatywne. Wydał Dom Wydawniczy Bellona, jako autorów można chyba podać Janusza Osicę i Andrzeja Sowę. Książka jest zapisem rozmów z Henrykiem Samsonowiczem, Januszem Tazbirem, Jerzym Skowronkiem, Andrzejem Ajnenkielem. O czym? A na przykład o tym, co by było, gdyby Polacy przerżnęli bitwę pod Grunwaldem, gdyby Mieszko chciał zostać poganinem. Można powiedzieć, że to jest to, co niektóre tygrysy lubią najbardziej. Dokładnie historia alternatywna. Dzięki stawce znakomitych historyków gdybania są podparte solidną wiedzą, znakomicie dobranymi faktami. Przy okazji można się zająć zapomnianymi epizodami, pomysłami, które nie wypaliły i zostały wypchnięte z kart podręczników z braku miejsca. Kto dziś pamięta sprawę przygotowań do domniemanej wojny prewencyjnej, jaką ponoć chciał przeprowadzić z Niemcami w 1933 roku marszałek Piłsudski? Rzecz czasami wraca, lecz w mocno zniekształconej wersji w towarzyskich rozmowach. Historia potraktowana ciut niekonwencjonalnie, nawet bardziej rozrywkowo, okazuje się nauką nie tylko wielce interesującą, ale i pouczającą. Jest tylko jedno zastrzeżenie, w swoim gdybaniu nie możemy za mocno się oddalić od tego, co się naprawdę zdarzyło, bo fantazja generuje nam coś coraz bardziej odległego od naszego świata. Tak niestety czasami robią pisarze. Powstają fantazje na temat Polski pod carskim zaborem w roku 1980 czy coś temu podobnego i jest to tak ciekawe, jak romans meduz akwariowych, które rozmnażają się bezpłciowo. Książka jest dla mnie potwierdzeniem tezy, że wszelka literatura fantastyczna powinna się unosić ciut nad powierzchnią ziemi, a nie latać w stratosferze, wtedy będzie naprawdę zajmująca.

 

Baron

 


Co by było gdyby...

Historie alternatywne

D.W. Bellona, Warszawa 1998.

Stron: 119

 

Niezły niewypał

 

Czasami sprawa jakiegoś dzieła ciągnie się latami. Czasami dopiero po dłuższym czasie można coś powiedzieć o nim z jakąś pewnością. Czasami jest także tak, że coś krąży w mitach, ludzie sobie o tym opowiadają i, mimo że sprawa powinna ze względu na pozycję kalendarza zdechnąć śmiercią naturalną, ciągle krąży, strasząc zza węgła. Dlatego zdecydowałem się napisać o czymś, co stoi u mnie już od lat.

Czy ta książka ma cokolwiek wspólnego z fantastyką? Jeśli nawet się mylę, to czasami umiejąc czytać, trzeba się zająć nie tylko tym, co dyktuje nam nasza towarzyska przynależność. Otóż niejako z samego założenia "Wahadło Foucaulta" jest czymś, co startuje z pozycji fantastyki i to naukowej. Sprawa się bowiem zaczyna, gdy autor czy też bohater obserwuje działanie tytułowego przyrządu. I niejako w tym samym momencie zaczyna się odejście od nauki w kierunku fantastyki. Początkowo sądziłem, że wiem, o co chodzi autorowi. Jest taki sposób dywagowania o świecie, niby w karbach czystej wiedzy przyrodniczej, niby trzymając się ściśle tego, co w uczonych księgach napisano. Kiedy się jednak zaczyna robić drobne odstępstwa, z wolna wkraczamy w świat alternatywny, albo dochodzimy do dziwacznych wniosków. To trochę, jak oglądanie rzeczywistości odbitej w lustrach, najpierw spostrzegamy, że to, co z prawej, choć wygląda naturalnie, jest z lewej. Pamiętam to dziwne uczucie, gdy po raz pierwszy, jako umiejący już czytać usiłowałem tak odwrócić kartkę, by widziane właśnie w zwierciadle epidiaskopu litery stały się czytelne. Tego wrażenia obcości, zdziwienia oczywistą konstrukcją świata doznaje się tylko raz w życiu. Potem w mózgu robi się jakieś pstryk i to, co zaskakujące, wskakuje na swoje miejsce. Przywrócić zdumienie może czasami tylko ktoś naprawdę łebski. Takie coś zrobił na przykład Lem we wspaniałym opowiadaniu "Terminus". Czegoś podobnego spodziewałem się po Umberto Eco. Po świetnym, niekwestionowanym "Imieniu Róży" możemy się spodziewać czegoś równie dobrego, może ciut gorszego, jednak z bardzo wysokiej półki. Autor jest niewątpliwie znakomity pisarzem. Na dodatek ma ogromną wiedzę. Przez karty książki przewijają się dziesiątki postaci i każdą warto się zainteresować, każda może się okazać cieniem kogoś żyjącego naprawdę. Narracja jest skonstruowana znakomicie. Idealnie wprost dla ludzi, którzy lubią zagrzebać się z książką gdzieś w kącie i uciec od zgiełku, i którzy lubią, gdy tekst trzyma w napięciu wszystkie neurony, gdy autor wciąga nas w pełne niebezpiecznych pułapek labirynty, gdzie chwila nieuwagi grozi zgubieniem się. No i zgubiłem się. Wchodziłem wielokrotnie ze szpulką nici w ręce. Nigdzie nie doszedłem. Musiałem się pogodzić z banalną prawdą: chodziło o to, by coś po wielkim sukcesie wydać. Czym jest "Wahadło..."? To zbiór posklejanych czasami udatnie, czasami niezdarnie, pisarskich projektów, które najmocniej w kupie trzyma solidna kartonowa okładka. Jeśli jednak pamięta się, że to nie jest całość, można znaleźć wspaniałe kawałki. Gdyby się ktoś pytał, przeczytać warto choćby kawałkami i nie przyznawać się w towarzystwie.

 

Baron

 


Umberto Eco

Wahadło Foucaulta

Przełożył Adam Szymanowski

Państwowy Instytut Wydawniczy

Warszawa, 1993

Stron: 645

 


reklama

Wysyłkowa księgarnia internetowa www.fantastyka.now.pl

 

 

Szukasz książek z gatunków science-fiction, fantasy i horror lub komiksów? Gier figurkowych, fabularnych i karcianych? Zaj­rzyj do nas, znajdziesz prawie trzy tysiace pozycji, w tym trudnodostępne.

 

Na stronie księgarni oprócz tego konkursy, informacje o nowościach i zapo­wiedziach wydawniczych. I, co ważne, sprawdź nasze ceny, nie zawiedziesz się :-)

 

Zapraszamy do zakupów.

 


 

Zapraszamy właścicieli serwisów i stron internetowych (nie tylko fantastycznych) do naszego Programu Partnerskiego. Szczegóły na stronach księgarni fantastyka.now.pl

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...?
Spam(ientnika)
Ludzie listy piszą
HOR-MONO-SKOP
Romuald Pawlak
Andrzej Pilipiuk
W. Świdziniewski
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
Łukasz Małecki
Łukasz Orbitowski
Konrad Bańkowski
Paweł Laudański
Adam Cebula
T. Zbigniew Dworak
Łukasz Orbitowski
Magdalena Kozak
Krzysztof Kochański
Tomasz Duszyński
Konrad Bańkowski
Bartuss
XXX
Tomasz Pacyński
Robert J. Szmidt
Agnieszka Hałas
Jacek Piekara
Alexander Brajdak
 
< 04 >