strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje
<<<strona 07>>>

 

Recenzje (2)

 

 


Książka

Monolog jędzy

 

Niedawno nakładem wydawnictwa Albatros ukazała się powieść Stephena Kinga Dolores Claiborne. Zgodnie z notą edytorską ma być to najwybitniejsze dzieło tego pisarza. Po przeczytaniu powieści niekoniecznie byłabym gotowa podpisać się pod tym zdaniem, mimo że jestem zagorzałą miłośniczką prozy Kinga.

Te 250 stroniczek czyta się w jeden zaledwie wieczór, ale jest to całkiem przyjemnie spędzony czas. Oto mamy okazję zajrzeć do wnętrza umysłu kobiety... Możemy prześledzić krok po kroku myśli i poglądy, nadzieje i obawy głównej bohaterki, a także powody, jakimi Dolores Claiborne kieruje się w swoim postępowaniu. Książkę czyta się naprawdę szybko, a to za sprawą narracji, bowiem King pozwolił swojej bohaterce mówić. Dolores wygłasza monolog, swoistą spowiedź życia, która budzi lęk, litość, grozę i żal...

Opowieść Dolores to zapis z przesłuchania wstępnego. Sześćdziesięcioletnia już pani Claiborne zostaje oskarżona o zamordowanie swojej pracodawczyni, starej zrzędy na wózku inwalidzkim.

Nie wokół tego zabójstwa osnuta jest jednak fabuła powieści, ale wokół śmierci, która miała miejsce wiele lat temu. Wokół wypadku, o którym nikt nie śmiał mówić głośno i nikt też nie wierzył, że był to wypadek. Tego dowiadujemy się już na samym początku i nie jest też tajemnicą, kto zabił. Odpowiedzieć by raczej trzeba było na pytanie, kto jest winny owej śmierci. Czy winna była matka, która chciała ratować swoją córkę przed lepkimi łapami ojca, czy zawiniła kobieta, która chciała uwolnić się od męża-brutala i alkoholika, czy może winna jest kobieta-jędza

King potrafi wspaniale obnażyć ludzką psychikę, co udowodnił już niejednokrotnie, ale w tym przypadku chylę przed nim me płaskie czoło. Chwilami, w trakcie lektury, armie mrówek przebiegają po plecach, czujemy się, jakbyśmy oglądali porządny dreszczowiec, dookoła panuje mroczna atmosfera zbrodni i to nie jednej... Dolores opowiada historię swego życia z wszystkimi detalami, jesteśmy w stanie dokładnie odtworzyć wydarzenia z jej przeszłości, jakbyśmy byli naocznymi świadkami nie tylko morderstwa, ale także zmian w psychice bohaterki. Momentami ten niestrudzony monolog pani Claiborne sprawiał, że lekko się uśmiechałam. Staruszka potrafi genialnie opowiadać, a jej cynizm i dystans do siebie samej budzi sympatię, choć powinien odstraszać. Dolores jest tak przedstawiona, że wydaje się jakby była naszą sąsiadką, a jej dramat rozgrywał się tuż za ścianą naszego mieszkania.

Polecam Dolores Claiborne każdemu, kto chce się dowiedzieć, do czego zdolny jest człowiek w imię miłości macierzyńskiej, czy też w imię zafundowania sobie wiecznego spokoju. Ile jest w stanie znieść ludzka psychika i na ile jest w stanie "wyprodukować" sobie własną, nienaruszalną rzeczywistość? Odpowiedzi szukajcie w książce.

 

Agnieszka Kawula

Stephen King

Dolores Claiborne

Tłum: Tomasz Mirkowicz

Albatros, 2004

Stron: 250

Cena: 24 zł

 


Książka

Uporządkowany chaos

 

Przyznam się, że do tej pozycji podchodziłam jak do jeża. Jeszcze zbyt świeżo w pamięci mam dzieła krytyczno-literackie w ilościach przekraczających moją pojemność mózgu. Z nieprzyjemnym dreszczem wracają pytania w stylu: "proszę określić stan badań nad..." i tu padało nazwisko jakiegoś czołowego twórcy, a mnie przed oczami przelatywały te setki i tysiące stron. Jednym słowem: koszmar.

Ale to, co mam właśnie przed sobą, jest inne. Nie wiem, może to tylko ja dorosłam do czytania opracowań ze zrozumieniem? Może wszystkie dzieła krytyczne są fajne? No, grunt, że przez książkę Dominiki Materskiej Stacja kontroli chaosu jednak się przebiłam i to z dużą przyjemnością.

Materska się zna – to mogę stwierdzić z całą pewnością. Wiele wie, jeszcze więcej przeczytała i pokusiła się o zebranie swojej wiedzy i erudycji w jedną książkę.

Dzieło podzieliła na trzy główne rozdziały: zjawiska, figury i wywiady.

Nie będzie od rzeczy, jeśli pozwolę sobie opowiedzieć o każdej z nich – absolutnie niczego nie zaspojleruję, bo i nie o suspens tu biega.

W "Zjawiskach" omawiane są najczęstsze gatunki: horror, cyberpunk, urban fantasy i coś, przy czym krzywię się niezmiennie – fantastyka kobieca. Tu przyda się oczytanie czytelników – Materska króciutko i ciekawie opowiada o poszczególnych lekturach; niektóre z nich ocenia nieco inaczej, niż ja bym to zrobiła, ale to chyba normalne, że ilu czytelników tyle interpretacji. Jednakże ogrom omawianych powieści sprawia, że od mnogości tytułów kręci się w głowie – przyjemnie się kręci. (Jak sobie sprawdziłam z zalecanymi lekturami, zebranymi pod koniec książki – przeczytałam ponad połowę z tego, co wymienia autorka – miło jest uświadomić sobie własne oczytanie.)

"Figury" są napisane zupełnie inaczej – tu rzadko zdarzają się interpretacje dzieł. Materska pisze między innymi o lalkach, druidach, alchemikach, wiedźmach – skąd się wzięły dane figury, jak się "rozwijały" przez wieki i jakie piętno odcisnęły na dziełach, tworzonych na przestrzeni wielu lat.

W trzeciej części, "Mówią o fantastyce", Materska zebrała parę arcyciekawych wywiadów z tuzami fantastyki: wśród nich jest i Neil Gaiman, i Orson Scott Card, i Andrzej Sapkowski. Pyta autorów o ich twórczość, zatrzymuje się nad omówieniem wybranej książki, molestuje (w sposób cywilizowany) o odpowiedź na pytania, czy literatura SF i fantasy są już wyeksploatowane, czy zjawisko czytania umiera wraz z nami.

Na czwartej stronie okładki można przeczytać, że to nieodzowna lektura dla zwolenników fantastyki. Zgadzam się z tym, Materska odwaliła kawał porządnej roboty, z którą warto się zapoznać. Jak gdzieś przeczytałam, pewnie w zapowiedzi wydawniczej, to świetny poligon dla ludzi zaczynających swoją przygodę z literaturą fantastyczną. Powiem tak: nie tylko dla nich.

 

Karolina Wiśniewska

 

Dominika Materska

Stacja kontroli chaosu

SuperNOWA, 2004

Stron: 276

Cena: 26, 50

 

 


Książka

Ya’aa’tey

 

Przyznam się szczerze i z niejakim wstydem, że do sięgnięcia po cykl Bena Bovy, skłoniła mnie koncepcja wydawnictwa Solaris utworzenia z grzbietów wszystkich tomów tego dziesięcioksięgu całkiem ładnego obrazka, przedstawiającego futurystyczny Księżyc. Jednak po przeczytaniu dwóch pierwszych książek, przekonałem się, że Droga przez Układ Słoneczny to nie tylko estetycznie i niekonwencjonalnie wydany cykl, ale i literatura wielce wartościowa.

Mars jak najbardziej utwierdził mnie w tej opinii.

W poprzednich częściach Bova przedstawił nam całkiem prawdopodobną historię kolonizacji Księżyca. W kolejnej dylogii, zapoczątkowanej właśnie Marsem, a tworzącej zamkniętą całość Jutro zaczyna się dzisiaj, zabrał się za tytułowego, naszego dalszego sąsiada.

Tym razem nie mamy do czynienia, tak jak we Wschodzie KsiężycaWojnie o Księżyc, z eksploracją Kosmosu za pomocą prywatnych, ponadpaństwowych konsorcjów, ale z ogólnoświatowym, międzynarodowym projektem jeszcze bardziej upolitycznionym niż w przypadku megakorporacji. I chociaż opowieści o kolonizacji Księżyca i Marsa należy traktować jako dwie oddzielne historie, nie związane ze sobą nawet światem przedstawionym czy tłem fabularnym (przynajmniej w pierwszym tomie dylogii marsjańskiej nie znalazłem żadnych powiązań z dwiema poprzednimi częściami), to jest parę kwestii, które w dość ciekawy sposób łączą dylogię księżycową z Marsem. Chodzi mi o to, że Bova, nie wiem, świadomie czy też nie, ukazał nam dwie możliwe gospodarcze i polityczne drogi eksploracji pozaziemskiej przestrzeni. Jedna to prywatna inicjatywa (dylogia księżycowa), druga to międzypaństwowa akcja, sięgająca najwyższych, rządowych szczebli. Obie mają swoje wady i zalety, obie też łączy świadomość, że takiego wysiłku, jakim jest badanie i kolonizacja Układu Słonecznego, nie są w stanie samodzielnie wykonać poszczególne jednostki – firmy, czy też państwa. Bova, wyciągając wnioski z kosmicznego wyścigu, jaki miał miejsce między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim w poprzednim stuleciu, bardzo dobrze pokazuje, jak polityka może wpływać na eksplorację kosmosu, również tego "najbliższego". Tym razem odbywa się to już nie na drodze bezpardonowej konkurencji, lecz pełnej wielonarodowej współpracy.

Mars to nie tylko książka o badaniach Czerwonej Planety i całej politycznej otoczce z tym związanej, to przede wszystkim rozprawka o człowieku, o motywacjach, które pchają ludzkość ku wszelakim wyzwaniom. Jest to też książka o mitologii, swoistych wierzeniach, jakie każdy z nas ma w sobie i którymi się kieruje w życiu, o prywatnych ambicjach, marzeniach. Wreszcie jest to powieść o potędze nauki i samozaparciu człowieka, które towarzyszy, czy raczej jest napędem jej rozwoju.

Jest to jednak mimo wszystko opowieść o Marsie. Czerwona Planeta została u Bovy przedstawiona jako świat niegościnny, ale nie wrogi. Ziemscy badacze są raczej gośćmi Marsa, szanującymi jego prawa, za co on daje im możliwość przyjrzenia mu się bliżej. Ci, którzy patrząc na Marsa z jego perspektywy, a nie z punktu widzenia Ziemi, podejmą próbę zrozumienia Czerwonej Planety, mogą zostać nagrodzeni wielkimi odkryciami. Mars w tej książce jest też wielkim przewodnikiem po zaułkach człowieczeństwa i ma w sobie coś mistycznego, ocierającego się o szamanizm. W końcu główny bohater, półindianin, w pełni ogarnia Marsa dopiero po przejściu niemalże obrządku szamańskiego.

Ya’aa’tey, to pierwsze słowa jakie wypowiada James Waterman, stając na Marsie. Znaczy to w języku Navaho "to jest dobre". To samo można powiedzieć o Marsie Bovy. Ya’aa’tey, drodzy czytelnicy, to jest dobre i warte przeczytania.

 

Wojciech Świdziniewski

 

Ben Bova

Mars (tom pierwszy dylogii marsjańskiej Jutro zaczyna się dzisiaj)

Cykl: Droga przez Układ Słoneczny

Solaris, Olsztyn 2003

Stron: 497

Cena: 39 zł

 

 


Książka

To już było

 

Antologie ponoć nie mają wzięcia. To obiegowa opinia. Czy słuszna? Nie wiem. Nie mnie o tym decydować, tylko czytelnikom, którzy – jak świat światem – głosowali i głosować będą portfelami. Tym razem będą mieli szansę oddać swój głos, i oczywiście pieniądze, na zbiór opowiadań wydany przez Fabrykę Słów pod intrygującym tytułem Demony.

Hm, może raczej należałoby powiedzieć: pod wielce marketingowym tytułem, gdyż intrygi w nim tyle, co kot napłakał – opowiadania zawarte w antologii traktują bowiem o niczym innym jak o demonach właśnie.

Ten zbiorek zapowiadał się niezwykle smakowicie. Wybór otwiera opowiadanie Jarosława Grzędowicza Obol dla Lilith. W zasadzie na tym mogłabym zakończyć ocenę, bo samo nazwisko autora jest tu najlepszą rekomendacją dla tekstu. Nie przepadam za określeniami "polska Bridget Jones", "polski Michał Anioł", czy też "polski Adam Małysz", ale gdyby ktoś nazwał Grzędowicza polskim Neilem Gaimanem, chyba nie protestowałabym zbyt głośno, a jeśli nawet – to przeciwko samemu określeniu. Rzeczy zwykłe, codzienne zdałoby się, jak pech, choroba, życie i śmierć w opowiadaniach Grzędowicza nabierają zupełnie innego znaczenia. Nagle stają się igraszką sił daleko potężniejszych niż byśmy przypuszczali, a z których obecności zarazem rzadko potrafimy sobie zdać sprawę. Obol dla Lilith to kolejne opowiadanie na miarę Grzędowicza i kolejne, które uchyla rąbka tajemnicy skrywanej przez zasłonę naszej uporządkowanej rzeczywistości.

Obok Grzędowicza inny uznany autor – Eugeniusz Dębski i Valca Demona. Dębski już nie raz dał się poznać jako doskonały gawędziarz, ale też przewrotny kpiarz. Antologia o demonach? Ależ proszę uprzejmie, jest i opowiadanie o demonie! A że demon nie taki znowu zwykły, a i otchłań, z jakiej się pojawił, wcale nie trąci siarką, to tym lepiej, prawda? Jest ciekawiej. Jest przewrotnej. A przede wszystkim, jest dobrze opowiedziana historia. Utwór Dębskiego odbiega tonem od pozostałych. Odbiega też podejściem do tematu, co jest wręcz ewidentne po przeczytaniu całej książki, i choć nie jest to jedyny dobry tekst w antologii, to naprawdę szkoda, że jedyny w tym rodzaju. Zaczęłam zresztą żałować tego już przy następnym opowiadaniu, pióra Mai Lidii Kossakowskiej. Muszę powiedzieć, że tu już mi się pochwały skończyły. Tekst mnie rozczarował – miałam uporczywe wrażenie, że znów czytam historię Grzędowicza, tylko opowiedzianą z innego punktu widzenia. Po raz pierwszy, choć nie ostatni, skrzywiłam się, mrucząc pod nosem: "to już było". Zła kobieta, dobra kobieta, świat cieni i potworów o krok dosłownie od naszego świata, wszystko to pojawiło się w Obolu dla Lilith i co tu kryć, o wiele lepiej opisane. Kossakowska zakończyła iście w stylu Lovecrafta, a ja ze smuteczkiem pomyślałam, że choć antologia zaczynała się na bardzo wysokim pułapie, to chyba nie zdoła go utrzymać przez kolejne strony.

W tym przeświadczeniu pozostałam przy opowiadaniu Pawła Siedlara Brzytwą, kochanie, brzytwą. Kolejny tekst i kolejna niedobra żona. I kolejny omotany biedaczyna. Zerknęłam na okładkę, żeby sprawdzić, czy dobrze odczytałam tytuł. Jak byk, stoi napisane Demony – dużymi czerwonymi literkami. Ani słowa na temat żon. W nocie edytorskiej też nie. Nie pozostało mi nic innego, jak zaufać wydawcy, że opowiadanie Dębskiego nie będzie jedynym "nieżonatym" i czytać dalej. Przedzierałam się więc przez historię skreśloną przez Siedlara. Nie wiem, czy to wina żony, ale tekst dłużył mi się okropnie. Osobiście poradziłabym autorowi unikać zdradzania pointy na początku tekstu, to by mogło nieco tekstowi przydać rumieńców. No i stosownym by było chyba, aby autor przy okazji zasięgnął nieco wiadomości z dziedziny tanatologii, bo gęba mi się krzywiła w uśmiechu w momentach najmniej stosownych ku temu. Ale może właśnie o to chodziło.

Po paradzie niedobrych żon nadszedł na szczęście czas na chwilę wytchnienia przy Zoi Evy Snihur. Dalej również o żonach nie było zbyt wiele i nawet moje zapotrzebowanie na nowości było stosownie zaspokajane. Andrzej Pilipiuk, Jacek Komuda, Paweł Jurewicz, Artur Szrejter – jest co poczytać. Te teksty były dla mnie absolutnym novum. Do tego, choć jednostajnie "demoniczne", były na tyle zróżnicowane, by naprawdę zająć czytelnika malkontenta – w jakiego zmieniłam się po wcześniejszych opowiadaniach. Już się nawet odprężyłam, kiedy trafiłam na Akwizytora Rafała Ziemkiewicza. Tu nawet nie mamrotałam – uwagę "to już było!" wygłosiłam pełną piersią. Bo i rzeczywiście było, i to na tyle dawno, żeby każdy mógł przeczytać, ba, zagłosować sobie nawet na ten tytuł w tym czy innym plebiscycie. Należy przypuszczać, ze jeżeli któryś z wydawców zdecyduje się na antologię o akwizytorach, diabłach, a może o jednych i drugich, to opowiadanie będziemy mogli przeczytać sobie raz jeszcze. Tyle szczęścia w nieszczęściu, że o żonach nic nie było.

Do tekstu Jacka Piekary, ostatniego opowiadania w zbiorze, podchodziłam więc nieco ostrożniej. Niepotrzebnie. Bo choć "to już było" wyrwało mi się z rozpędu, to jednak raz pierwszy z uśmiechem. W końcu retelling ma swoje tradycje i bynajmniej nie oznacza nudy, ani wtórności.

Jednak gdybym chciała ocenić całość jako całość, za jednym zamachem, i zagłosować moim chudzieńkim portfelem, oddałabym głos na "tak". Jest w tym zbiorze sporo tekstów naprawdę dobrych, takich, dla których warto dołączyć go do kolekcji na półce.

 

Dominika Repeczko

 

Antologia Demony

Fabryka Słów 2004

Stron: 448

Cena: 27,99

 

 


Książka

Szczury jak ludzie?

 

Zadziwiający Maurycy i jego uczone szczury to opowieść o ludziach i szczurach, przynajmniej tak uważał sam Maurycy. Według Malicii Grimm z kolei, jest to opowieść o opowieściach. Być może, choć raczej skłonna bym była przyznać rację Maurycemu, ponieważ w tej opowieści zdecydowanie sporo jest i ludzi, i szczurów. W zasadzie sami ludzie i same szczury. No i Maurycy, który tak naprawdę wcale nie chciał nikogo zadziwiać. Po prostu tak wyszło. On stał się zadziwiający, a reszta kotów zwyczajnie głupia, dlatego Maurycy zaczął trzymać ze szczurami. Z nimi mógł przynajmniej rozmawiać, ponieważ szczury też zupełnie nagle stały się zadziwiające, choć raczej tak o sobie nie myślały. Natomiast z dużym zacięciem doszukiwały się przyczyn owej przemiany. Maurycy niczego nie dociekał, po prostu myślał. I kiedy pewnego dnia zobaczył chłopca grającego na flecie, szybko "domyślił" się zadziwiającej koncepcji. Szczury, flet i chłopak wyglądający na głupka – wszystko się połączyło i pasowało do siebie idealnie. Maurycy mógł teraz wreszcie zająć się gromadzeniem pieniędzy, bo pieniądze, jak Maurycy zrozumiał już dawno, są kluczem do wszystkiego. Tak właśnie zaczyna się ta opowieść.

Maurycy, chłopiec i szczury jadą do Übberwaldu i, choć podróżują razem, każde z nich ma ku temu swoje powody. Maurycemu przyświeca wizja fortuny, jaką mogą zbić, wykorzystując rzadką umiejętność sprowadzania plagi szczurów, jak i likwidowania jej w odpowiednim momencie. Po otrzymaniu stosownej zapłaty. Szczury jako cel podroży obrały znalezienie własnego sposobu na życie. Dokładniej mówiąc, możliwość realizacji tegoż sposobu, bo już jakiś czas temu ustaliły, że na niezamieszkałej przez ludzi wyspie założą królestwo szczurów. Będą tam mogły żyć, stosownie i moralnie i z pewnością nie będą musiały sikać do mąki. Natomiast jeśli chodzi o chłopca, to tak naprawdę zależało mu jedynie na tym, by grać na flecie. I to nie tylko po to, by wyprowadzać szczury z miasta.

Nie trzeba dodawać, że każdy w tej niecodziennej grupie ma głęboką nadzieję, że owe plany i cele urzeczywistni. Ta nadzieja sprowadza wszystkich do miasta Lśniący Zdrój, wydawałoby się idealnego miejsca dla plagi szczurów. Na tyle idealnego, że owa plaga trafiła tam przed naszymi bohaterami, a jedną z pierwszych osób, jaką spotykają po wejściu do miasta, jest szczurołap profesjonalista. Nic zresztą dziwnego w miejscu, gdzie płaci się pięćdziesiąt centów od szczurzego ogona.

Powieść Terry’ego Pratchetta Zadziwiający Maurycy i jego uczone szczury została nagrodzona Carnagie Medal jako najlepsza książka dla młodych czytelników. Poniekąd słusznie, bowiem każda z jego powieści na wszelakie nagrody i wyróżnienia zasługuje, ale czy faktycznie jest to książka dla dzieci? Nie do końca. Zaryzykowałabym nawet opinię, że w tym samym stopniu jest przeznaczona dla czytelnika młodszego, co i inne opowieści ze świata Dysku. Pozornie niezwykle lekka i zabawna historyjka, bajeczka o gadających szczurach i pyskatym kocie, którzy przygodę swego życia przeżywają wraz z dwojgiem dzieciaków. Ale tylko pozornie, bowiem – jak to zwykle u Pratchetta – nie braknie w niej aluzji do naszego świata, jak i momentów skłaniających ku zadumie. Maurycy traktował szczury jak ludzi. Ludzi nieco dziwacznych, bo czworonożnych i pokrytych futerkiem, ale jednak ludzi, a ja, przeczytawszy książkę, zaczęłam się zastanawiać, czy owo założenie Maurycego nie było jednak dla szczurów obelgą. Natomiast bardzo szybko, skwapliwie wręcz zgodziłam się z opinią kociska iż "ludzie tak bardzo lubią oszukiwać się wzajemnie, że wymyślili rząd, by robił to za nich". Coś w tym jest, prawda? Jak i w wielu innych kocich poglądach. Dlatego też, choć nie tylko dlatego – polecam.

 

Dominika Repeczko

 

Terry Pratchett

Zadziwiający Maurycy

Prószyński i S-ka, 2004

Stron: 208

Cena: 29,90

 

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Wywiad
Hormonoskop
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Andrzej Zimniak
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
Marcin Wroński
M. M. Kałużyńska
Dawid Kain
Tomasz Witczak
W. Świdziniewski
PO
Gustav von Urhebers
David Drake, Eric Flint
Pat Cadigan
Tomasz Piątek
Alastair Reynolds
 
< 07 >