Fahrenheit nr 54 - sierpień-wrzesień 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 20>|>

Trubadur

 

 

Fala letnich upałów przetoczyła się przez okoliczne pola i lasy, pozostawiając po sobie połacie pożółkłej trawy i wysuszone na wiór kępy krzewów. Nawet sosny w pobliskim lesie przedstawiały wyjątkowo żałosny widok: ich przywiędłe, pożółkłe igły wręcz błagały o wodę. Jeziorko zmieniło się w smętne, błotniste bajoro, w którym Paskuda taplała się z coraz większym obrzydzeniem, wyłącznie po to, by nie dostać udaru. Księżniczka i Strażnik z obawą popatrywali na poziom wody, modląc się w duchu, by nie obniżył się jeszcze bardziej. Jeszcze trochę tych upałów i ukaże się wejście do grot, a wtedy... Nawet nie śmieli formułować tych myśli. Smok, któremu słońce padło na głowę akurat w chwili, gdy zagrożone są jego największe skarby... Mogło być niewesoło.

Na szczęście, póki co upały nie budziły w smoczycy agresji, wręcz przeciwnie: Pasia stawała się coraz bardziej rzewna. Każdego ranka i wieczora wystawała pod Wieżą, cierpliwie czekając na drapanie za uszkiem i tylko pojękując z cicha od czasu do czasu. Księżniczka starała się zaspokoić jej potrzeby, ale nadmierne gorąco również i jej dawało się mocno we znaki, pozbawiając sił. Nawet Strażnik ograniczył się do corannych i cowieczornych obchodów, resztę dnia spędzając w – dusznym, ale jednak – cieniu swojej izdebki.

Jedynej rozrywki dostarczały im ulubione okręty. Grali w nie z uporem maniaka, jakby alternatywą pozostawało jedynie położyć się na łóżku i umrzeć z przegrzania.

Gdy w oddali zamajaczyła jakaś niewyraźna sylwetka, z początku żadne z nich nie przyznało się, że cokolwiek widzi. Może to fatamorgana? Przy tych temperaturach dziwne, że nie przeprowadziła się do nich cała pustynia...

W końcu jednak Strażnik nie wytrzymał. Wychylił się nieco przez okienko, przymrużył oczy.

– Oho – rzucił, niby beztrosko. – Rycerz jedzie. No i dobrze, dawno już żadnego tu nie było...

– Jaki tam Rycerz. – Księżniczka miała dużo lepsze możliwości widokowe ze swojego okna. – Na piechotę? W sukience?

– Baba? – zdumiał się Strażnik niepomiernie. – W taki upał? Eee, to pewnie jakaś pomyłka. Może przejdzie bokiem. Dwanaście jot!

– Trafiony – odparła Księżniczka machinalnie. – Nie, na pewno idzie do nas! A już myślałam, że mi się tylko zdawało... – dodała, nie kryjąc żalu.

Przerwali grę, pochowali przybory. Postać rosła, aż wreszcie przemieniła się w zadyszaną dziewczynę, śpieszącą ku nim drobnymi kroczkami. Przybywająca była piękna, jak z obrazka: rozwiane, kruczoczarne loki okalały prześlicznie ukształtowaną twarz. Satynowa, blada cera, karminowe wargi, wielkie, ciemne oczy... Strażnik otworzył szeroko usta, patrząc na nowoprzybyłą z nieskrywanym zachwytem. Księżniczka znienawidziła ją więc natychmiast.

– Ratunku! – zakrzyknęła pannica doniośle, przyspieszając kroku. – Pomocy!

To jest moja kwestia! – pomyślała Księżniczka i wydęła wargi z ostentacyjną wręcz niechęcią.

Dziewczyna dotarła do Wieży, po czym opadła na pożółkłą trawę u jej podnóża. Widać bieg przez wysuszone łąki okazał się być nie lada wysiłkiem Strażnik wygramolił się ze swojej izdebki i popatrywał na pannę, niepewny, jak dalej postępować. Co mówiły procedury, gmerał w myślach gorączkowo. Rycerza powinien był zabić, wiadomo. Ale przecież to baba! Wątpliwym jest, by chciała uwolnić Księżniczkę i poślubić ją wraz z połową księstwa w posagu. Leży tylko i dyszy, na pewno jej gorąco... Może trzeba oblać wodą?

– On tu zaraz będzie! – wydyszała dziewczyna z trudem. – I to będzie straaaaszne!

– Kto tu będzie? – zaciekawiła się Księżniczka, z błyskiem nadziei w oku: może problem rozwiąże się sam. – I czemu straszne?

– Mniam? – zabulgotała pytająco Paskuda, nie wynurzając się przezornie.

– Ciiicho! – nakazał jej Strażnik. – W czym możemy pomóc szanownej pani? – zapytał szarmancko.

– Ukryjcie mnie! – zażądała dziewczyna z desperacją w głosie. – Na tydzień. Tak, żeby nie mógł mnie zobaczyć.

– Ale kto? – rzuciła Księżniczka. – I o co w tym wszystkim chodzi?

Dziewczyna westchnęła ciężko i popatrzyła w górę, nie kryjąc zniecierpliwienia.

– Orażek – oznajmiła, jakby to wyjaśniało wszelkie wątpliwości. – Trubadur z naszej wioski. Naraził się wiedźmie, no i zaczarowała go. Teraz jest we mnie strasznie zakochany.

– Nic dziwnego. – Strażnik pojaśniał szerokim uśmiechem. – Ale do tego nie potrzeba chyba aż wiedźmich czarów?

Dziewczyna odpowiedziała mu wabiącym spojrzeniem. Spuściła skromnie oczęta i zatrzepotała długimi, kruczoczarnymi rzęsami. Zaiste, miała czym.

– W czym więc problem? – wycedziła Księżniczka lodowato. – Spodziewałabym się, że panna potrafi sobie samodzielnie poradzić z adoratorem... A tak przy okazji, czy moglibyśmy poznać imię szanownego gościa?

– Alila – oznajmiła dziewczyna, odrzucając dumnie w tył czarne loki. – Myślałam, że to wszystkim wiadomo. Wieść o mojej nieszczęsnej urodzie obiegła już bowiem całe Księstwo, jak mniemam. – Wbrew swojej deklaracji bynajmniej nie wyglądała na zmartwioną z tego powodu.

– Jesteśmy tu, jakby to powiedzieć, nieco niedoinformowani – pośpieszył z wyjaśnieniem Strażnik. – Zazwyczaj, jeśli już ktoś do nas przyjedzie, to nie na plotki. I raczej nie wraca. – Poklepał się po mieczu, jakby to była głównie jego zasługa. Pasia w bajorze zabulgotała pogardliwie.

– A zatem, Alilo... – przerwała mu Księżniczka czym prędzej. – Mamy cię ukryć na tydzień, tak? I wtedy, jak się domyślam, minie czar?

– Tak, tak – potwierdziła skwapliwie dziewczyna. – Jeżeli Orażek nie zobaczy mnie przez tydzień, czar zostanie z niego zdjęty. Przestanie mnie więc zadręczać swoimi niestosownymi propozycjami. Rozumiecie chyba, że taka uroda nie może się marnować dla byle trubadura!

– To nie możesz siedzieć w chałupie i nie wychodzić przez tydzień? – zdenerwowała się Księżniczka. – Musisz nam zawracać głowę?

Strażnik zdziwił się bardzo, nigdy bowiem jeszcze nie była tak nieuprzejmą. Rzucił wzwyż spojrzenie pełne wyraźnej dezaprobaty. Oczywiście, rozjuszyło to Księżniczkę jeszcze bardziej. Zacisnęła gniewnie wargi i  przybrała wyjątkowo odpychającą minę.

– Orażek potrafi dopiąć swego – odparła niezrażona niczym Alila. – Będzie chodził, płakał, błagał, śpiewał i grał, każdy się przed nim ugnie. Wpuszczają go dokąd tylko chce, najpóźniej po trzech dniach. A mnie potrzebny cały tydzień. Pomyślałam więc, że może tu będzie łatwiej, skoro tu jest smok. I taki zdecydowany, nieulękły Strażnik... – Popatrzyła na mężczyznę z wyraźnym podziwem.

– Zrobimy, co w naszej mocy – odparł natychmiast, mile połechtany. – Nie możemy przecież odmówić pomocy... Ukryjemy cię tak, że nikt cię stąd nie wyciągnie. Mamy tu mnóstwo miejsca w Wieży.

– Wykluczone – przerwała natychmiast Księżniczka. – W Wieży ledwo się mieścimy my dwoje. Ale masz rację, nie możemy odmówić pomocy. Pasia ma podwodną grotę. To musi wystarczyć.

– Też dobry pomysł – zgodził się Strażnik, choć już nie tak ochoczo. – Pasiu! – zawołał. – Pozwól no tu...

Paskuda wynurzyła się z jeziora natychmiast. Alila obrzuciła ją chłodnym, taksującym spojrzeniem, nie okazując nawet cienia lęku.

– Och, a więc to smoczyca – zauważyła od niechcenia. – Wiesz co, kochana, masz chyba kłopoty z cerą. Jakaś taka jesteś kostropata... Okłady z rumianku powinny ci pomóc. Przemyśl to sobie.

Paskuda zmarszczyła pysk w wyrazie zdecydowanie dalekim od wdzięczności.

– Chrrr – powiedziała. – Ble.

– No cóż, jak sobie chcesz, moja droga – nadęła się Alila. – Chciałam ci pomóc, ale cóż, dorośniesz, to może docenisz...

– Pasiu, zabierz panią do jej tymczasowego lokum – poleciła Księżniczka. – I nie wyciągaj jej stamtąd przez tydzień, choćby nie wiem co. To rozkaz, rozumiesz?

– Tylko wiesz, do której groty? – wtrącił nagle Strażnik z naciskiem. – Nie do tej pierwszej, tylko do tej drugiej, tak?

Paskuda pokiwała głową. Wychynęła z jeziora z zaskakującą prędkością, dziewczyna zdążyła zaledwie zamachać rączkami i krzyknąć przeraźliwie... I już kręgi brunatnej wody zamknęły się nad nimi obiema. Zegar na Wieży wybił dwunastą.

– No to mamy problem z głowy – oznajmiła Księżniczka z ulgą. – Posiedzi tam sobie laleczka, to może i pokory nabierze. O ile wiem, w tej grocie nie jest zbyt przyjemnie...

– Zwykła, skalna dziura – potwierdził Strażnik ze śladem żalu w głosie. – Aczkolwiek prosiłem Pasię jakiś czas temu, żeby tam naznosiła nieco zapasów i przygotowała coś w rodzaju leżanki. Po tym, jak się tam szanowny Desdihado przeziębił nieomal na śmierć, wolałem być ostrożny i przygotowany. Ale i tak luksusów tam nie ma.

– No, trudno – rzuciła Księżniczka przez zęby. – Dziewczątko poradzi sobie jakoś. Będzie musiało.

Popatrzył na nią uważnie, ale nie skomentował. Wolał nie ryzykować. Zastanawiał się pośpiesznie, co ją mogło aż tak rozwścieczyć. Czyżby była... zazdrosna? Uśmiechnął się do własnych myśli z niedowierzaniem.

– To pewnie nasz amant – wskazała Księżniczka kurzawę, podnoszącą się na horyzoncie. – I to, zdaje się, nie sam!

Rzeczywiście, zdążała ku nim grupka ludzi. Odziani w znoszone, podróżne stroje, przedstawiali sobą widok nader pospolity. Najprawdopodobniej byli to zwykli chłopi. Na ich czele kroczył dumnie młody człowiek, ubrany bardzo krzykliwie i kolorowo. Przed sobą dzierżył oburącz starą, mocno sfatygowaną gitarę.

– Czy do tych oto wrót ślad wiedzie mej miłości? – zakrzyknął, gdy tylko wraz z orszakiem zbliżyli się do Wieży. – Po drżeniu mego serca poznaję, że tak jest w istocie. O, ukochana! – zahuczał jeszcze głośniej. – Pójdźże w me ramiona!

Przełożył gitarę, lewą ręką chwycił gryf, układając palce w niezdarny akord. Prawą ręką szarpnął za struny zapamiętale. Instrument wydał z siebie przeraźliwy, ochrypły dźwięk.

– A wszyystko te czaarne ooooczyyy... – zaintonował Orażek, fałszując niemiłosiernie.

Stanął wprost pod Wieżą i skierował twarz ku Księżniczce, spoglądającej na niego z coraz większym niepokojem.

– Domyślam się, że ukryłaś Alilę u siebie, o Pani! – oznajmił zdecydowanie. – Nie wątpię jednak, że siła mego uczucia zdoła nakłonić ją, by wyszła stamtąd, wprost w me ramiona. A moi drodzy przyjaciele wesprą mnie, oczywiście, w tej trudnej sytuacji. – Znów szarpnął struny gitary. – Gdy mi cieeebie zabraaaknieeee... – zaśpiewał z uczuciem.

Jego towarzysze popatrzyli na niego z uznaniem, po czym rozeszli się i zaczęli wycinać okoliczne krzewy. W mig ułożyli z nich niewielki stos. Ognisko zapłonęło wesoło, kompania rozsiadła wokół.

– Kiedy znów zaaakwiiitną biaaałe bzy... – dołączyli chórem, wybierając dość przypadkowo zarówno słowa, jak i melodię.

Księżniczka śpiesznie zamknęła okiennice, po czym wycofała się w głąb pokoju. Rozejrzała się po swojej komnacie w poszukiwaniu czegokolwiek, czym mogłaby zasłonić okno. Strażnik obrzucił gości spłoszonym spojrzeniem, po czym zatkał uszy i z bardzo niewyraźną miną popędził do swojej izdebki. Z dojmującym hukiem zatrzasnął i zaryglował drzwi.

– Heeej dziewczyynooo...- zapiał z uczuciem Orażek, znów biorąc niedościgle nieudolny akord. – Spóóójrz na miiisiaaaa...

– Wróóóć dooo mnieee... – dołączyli do niego żałośliwie kompani zza ogniska, po czym dodali ogniście: – Hej! – Jakby ich temperamenty nie były w stanie znieść dłużej tak powolnej melodii.

Z jeziora dobył się dojmujący bulgot, pełen rozpaczy. Paskuda najwyraźniej przeżywała piosenkę dogłębnie, solidaryzując się w pełni z wykonawcami.

Księżniczka miotała się po swojej komnacie, upychając w okna każdy kawałek materiału, jaki tylko wpadł jej w ręce. Całkowite wygłuszenie pozostawało jednak niedoścignionym marzeniem. Owszem, głos zaczarowanego trubadura brzmiał nieco słabiej, nie zawsze można było rozróżnić słowa... Zawszeć to jakaś ulga.

Skuliła się w rogu łóżka i naciągnęła kołdrę na głowę. Zaczynała wątpić, czy przetrzyma cały tydzień. Właściwie to nie była nawet pewna, czy przetrzyma kolejną godzinę.

Nagle rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi. Wystawiła nos spod kołdry i popatrzyła na wejście ze zdziwieniem.

– Proszę! – wyrzekła powoli.

Klucz pośpiesznie zazgrzytał w zamku. Drzwi otworzyły się, do komnaty wpadł Strażnik, minę miał potwornie udręczoną.

– Pani moja! – Rzucił się jej do kolan i złożył ręce w błagalnym geście. – Zaklinam cię, pozwól mi tu pozostać. Tam na dole, w tej mojej klitce, jest potworna akustyka!

– Ależ... przecież... – wyjąkała ze słabym protestem. – Nie wypada.

– Przysięgam ci, że nie masz się czego z mojej strony obawiać – zaręczył Strażnik w desperacji. – Jako twój pokorny sługa znam doskonale swoje miejsce. Nie śmiałbym przecież...

– Aha – rzekła Księżniczka, nieco rozczarowanym tonem. – No, skoro tak, to zostań. Tylko wiesz, co? Przynieś tu jeszcze swój koc.

– Dziękuję. – Strażnik poderwał się i ruszył do drzwi.

– I w ogóle wszystkie rzeczy, jakie tylko masz – dorzuciła trzeźwo. – Im lepiej zapchamy te okna, tym mniej go będzie słychać, trubadura od siedmiu boleści.

Strażnik skinął gorliwie głową i popędził w dół. Muzyka ucichła na moment, wnet jednak gitara zatętniła rozdzierającym, niespokojnym akordem. Orażek zaczął coś deklamować, z porażającym patosem. Strażnik dotarł do swojej klitki, zatykając uszy z całych sił. Niestety, ściany jego lokum postanowiły zostać idealnym naturalnym wzmacniaczem.

– A ślimaki deszczu pełzną po murze w spękanym pożegnaniu łez – usłyszał, najwyraźniej trubadur zmienił klimat i przerzucił się na wstrząsający romantyzm. – Pamięć o tobie jest niczym ożywczy powiew śmierci, skamieniały pośród zbyt pustych dni!

– Aaaa... – jęknął Strażnik, chwytając w pośpiechu kufer z ubraniami i przykrywając go kocem. – Aaaaa!

Popędził na górę, przeskakując po kilka stopni na raz. Wpadł do komnaty Księżniczki, zatrzasnął i zaryglował drzwi. Oparł się o nie, blady niczym własna śmierć.

– To straszne – wyszeptał. – To po prostu potworne! Obawiam się, że jednak nie wytrzymamy tego tygodnia.

Księżniczka westchnęła, po czym usiadła na atłasowej, nieco pomiętej pościeli.

– Jakoś sobie damy radę – rzuciła pocieszająco. – Słyszysz? Już nie tak dużo tu do nas dochodzi. A jak jeszcze dorzucimy ten twój dobytek, to już prawie w ogóle go nie będzie słychać. Damy radę, zobaczysz.

Strażnik zawstydził się nagle swojego mazgajstwa.

– Masz rację – przyznał i zaczął wydobywać swoje rzeczy z kuferka, upychając je naokoło okien. – Damy radę, bywały i gorsze czasy.

Skończył i popatrzył na nią z nieśmiałym, nieco skrępowanym uśmiechem.

– To już wszystko? – zapytała, zdziwiona. – To wszystko, co masz? Tylko tyle, nic więcej?

Pokiwał głową i poczerwieniał nieco, upokorzony.

– Nie jestem zbyt bogaty – rzucił krótko. – Ta placówka to i tak niezła posada. Czasem ci dogryzam, że wcale tak nie jest, że mógłbym lepiej trafić, ale chyba i tak wiesz, że to nieprawda.

Potrząsnęła głową przecząco.

– Zawsze myślałam, że jesteś tu za karę. – powiedziała cicho. – No bo co to za szczęście, siedzieć i pilnować takiej brzydkiej starej panny, jak ja.

– W tooobieee widzę caaałyyy świaaat! – wdarł się nagle głos Orażka do pokoju, kilka ubrań osunęło się bowiem z okna.

Strażnik natychmiast skoczył naprawiać usterkę.

– I tyyy w teeen dzieeeeń byłaś taaaak blisko mnieeee... – doleciało ich jeszcze, nim skończył.

– Głupia dziewczyna! – wykrzyknęła nagle Księżniczka. – Ma przy sobie kogoś, kto ją tak kocha, i jeszcze kręci nosem. Fakt, talentu muzycznego to on nie ma za grosz. – Wzdrygnęła się lekko. – Ale przynajmniej jest naprawdę zaangażowany. Powinna to docenić.

Ja też jestem zaangażowany, a ty wcale tego nie doceniasz! Zrozumiesz to kiedyś wreszcie? – pomyślał gwałtownie Strażnik, nabrał nawet powietrza w płuca, by wybuchnąć szczerością, ale zaraz pohamował się i nie powiedział nic.

Rzucił swój koc na ziemię u stóp jej łoża.

– Tu będę spał – oznajmił.

Usiadł na nim i popatrzył w górę, na Księżniczkę, siedzącą z bardzo smutną miną.

– Hej... – powiedział miękko. – Nie martw się tak. Damy radę, zobaczysz.

Nie odpowiedziała. Po twarzy powoli popłynęły jej łzy.

Zerwał się więc na równe nogi, po czym – pal sześć konwenanse – usiadł koło niej i przytulił delikatnie.

– Co jest, maleńka? – zapytał troskliwie. – Co ci jest, no powiedz...

– Mam już dość – wyznała Księżniczka z rozpaczą. – Po prostu mam dość tego wszystkiego.

– To tylko tydzień – powiedział spokojnie Strażnik, wiedząc doskonale, że wcale nie o to jej chodzi. – Przeleci, jak z bicza trzasł...

– Wiesz przecież, że nie o to mi chodzi. – Rozszlochała mu się na ramieniu. – Już nie chcę! Nie chcę tu siedzieć w tej Wieży i czekać na jakiegoś rzeźnika, który ma zaszlachtować Pasię, żebym ja mogła być wolna. Nie chcę patrzeć co rano w lustro i odkrywać z coraz większym przerażeniem, jak nieubłaganie mija mój czas. Nie chcę być żadną cholerną Księżniczką w Wieży, skoro jedyny powód mojego bycia tutaj to niedorobiona ambicja tatusia, żeby szczezł, drań. Poszłabym w świat choćby i za takim Orażkiem, jakby mnie kochał – chlipnęła rozpaczliwie. – Uciekłabym ci przecież bez problemu, poprosiłabym tylko Pasię i hajda przed siebie. Zresztą, jak cię znam, sam byś mnie wypuścił, bo z ciebie dobry człowiek, Strażniku. Tylko że wtedy mój ojciec by cię kołem kazał łamać, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. A tego ci nie mogę zrobić przecież. Więc co mam zrobić? – wykrzyczała w udręce. – Jestem po uszy w bagnie i nic nie mogę na to poradzić, nic!

– Nie uciekasz stąd tylko dlatego, że Książę Pan kazałby mnie torturować? – zapytał Strażnik jakimś takim nieswoim głosem.

– Tylko sobie nie wyobrażaj za dużo z tego powodu! – zastrzegła się, zawstydzona i wyrwała się z jego objęć. – Ja tylko tak...

– Dałbym się i kołem łamać, żebyś tylko była szczęśliwa – powiedział Strażnik poważnie. – Nie patrz na to, uciekaj, choćby i dziś.

– Dziś nie da rady – zaoponowała słabo. – Orażek, rozumiesz.

– To za tydzień. – Skinął głową, niezrażony. – Bierz Pasię i uciekajcie we dwie. Z nią nie zginiesz, nie ma obawy.

Spojrzała mu w oczy z napięciem.

– A ty? – rzuciła, niby beztrosko, ale głos jej drżał.

Odpowiedział jej zdumionym spojrzeniem. Speszyła się natychmiast.

– Nie o to chodzi, żebym cię miała do czegokolwiek zmuszać, czy nalegać, czy co – wycofała się niezręcznie. – Zdaję sobie sprawę przecież, że jestem już niemłoda i niezbyt piękna, i jeszcze pryszcze mi co rusz wychodzą. Ja cię wcale do niczego nie namawiam, ależ skąd, ja... Po prostu nie chcę, żeby cię kołem łamali, rozumiesz. Jestem tylko brzydką starą panną z Wieży i znam swoje miejsce na tym świecie.

Patrzył na nią uważnie, czując, jak kiełkuje w nim zuchwała nadzieja. Księżniczka rumieniła się coraz bardziej pod jego spojrzeniem. Wreszcie odważył się.

– A ja jestem nikim, jestem biedny jak mysz polna, w dodatku bardzo nikczemnego pochodzenia – oznajmił powoli. – Też znam swoje miejsce na tym świecie, znam je bardzo dobrze. I dlatego nigdy bym nie śmiał powiedzieć swojej Pani, jak bardzo ją kocham.

Zamrugała gwałtownie, z oczu zaczęły skapywać jej łzy.

– A ponieważ moja Pani oczekuje Rycerza, milczę od lat – mówił dalej, ujmując jej dłoń i zbliżając ją do ust – Staram się tylko opiekować się nią jak najlepiej. Nie jestem Rycerzem i nigdy nim nie będę. Jestem tylko Strażnikiem, trudno, taki los. Ale wierz mi, o Pani... – ucałował jej rękę z szacunkiem – ...że uczyniłbym wszystko, żebyś tylko była szczęśliwa.

Pochyliła się ku niemu powoli i oparła głowę o jego ramię.

– A ja nie śmiałabym nawet marzyć, że mógłbyś mnie pokochać – powiedziała cichutko. – A kiedy serce mi drży, od razu mówię sobie, że przecież jestem dla ciebie tylko pracą. I to w dodatku niezbyt ciekawą... – Spojrzała mu w oczy, na jej twarzy lęk mieszał się z nadzieją. – Pocałuj mnie, proszę – poprosiła z determinacją.

Powoli przybliżył usta do jej ust. Zadrżała w niecierpliwym oczekiwaniu.

– Ale to straszny mezalians – mruknął. – Książęca córka i taki nikt, jak ja...

– Pieprzyć konwenanse – wyszeptała w odpowiedzi i pocałowała go pierwsza.

 

***

 

Tydzień przeleciał im nieomal niepostrzeżenie. Byli przecież wciąż tacy zajęci... Wychynęli z komnaty Księżniczki w środę tuż przed południem.

Orażek siedział na trawie, wsparty plecami o chłodny kamień Wieży.

– Biały miś... – zachrypiał, patrząc na nich zmęczonym, zdesperowanym wzrokiem.

– Hej! – potwierdzili z przekonaniem jego nieliczni pozostali kompanioni, siedzący apatycznie wokół dawno wygasłego ogniska. Ich poczerwieniałe twarze spalone były słońcem, niektórzy dygotali lekko w niechybnym udarze.

– Pasiu! – zawołała Księżniczka z promiennym uśmiechem. – Pozwól tu do nas, proszę...

Paskuda wynurzyła się z żałosnych resztek jeziora. Oczy miała przekrwione, siąkała nosem rozpaczliwie.

– Biały miś! – oznajmiła oskarżycielsko.

Strażnik pokręcił z zachwytem głową.

– No i proszę, nauczyła się mówić! – powiedział, wyraźnie ucieszony. – Wystarczyło tylko powtórzyć... jakieś sto tysięcy razy. – Przemyślał tę kwestię i mina zrzedła mu nieco. – No, w każdym bądź razie nie jest to niemożliwe! – pocieszył się.

Zegar na Wieży z namaszczeniem wybił dwunastą.

– No dobrze, Pasiu – orzekła Księżniczka. – Już po wszystkim. Przynieś pannę.

Pasia zanurzyła się ochoczo, bulgocząc z radością.

– To ona nie była w Wieży? – zapytał Orażek smętnie. – Tylko tu obok, w jeziorze... Ale słyszała mnie, prawda?

– O, na pewno – stwierdził Strażnik z przekonaniem. – Wszyscy cię słyszeliśmy. Cały koncert – mówiąc to, uśmiechnął się do niego promiennie, zbyt przepełniony szczęściem, by mógł komukolwiek źle życzyć.

Paskuda wychynęła z wody, delikatnie niosąc w paszczy obiekt westchnień Orażka. Położyła Alilę na ziemi. Ta wstała natychmiast, z miną niemożebnie wściekłą. Strzepnęła strumienie wody z wymiętej sukienki.

– Dziękuję – burknęła, po czym obrzuciła amanta złowrogim spojrzeniem. – No i co? Przeszło ci nareszcie? – zawarczała, najwyraźniej pobyt w grocie wyjątkowo nie przypadł jej do gustu.

– A wszystko te czaaarne ooooczyyyy... – zaintonował Orażek natychmiast, po czym urwał, przyglądając się jej uważnie.

Jego znajomi powstali od ogniska, podeszli bliżej.

– Ty, stary...- rzucił jeden z nich z wyraźnym wahaniem. – Ale... Ona wcale nie jest ładna! Jakaś taka niemiła, czy co... I w ogóle nie kobieca!

– Beznadziejna! – potwierdził zgodny chór pozostałych.

Orażek podrapał się w głowę z niejakim zażenowaniem.

– Hm, no, wiecie... – powiedział niepewnie. – Jakoś tak inaczej wyglądała ostatnio.

Alila stała przed nimi z wyrazem absolutnego osłupienia na twarzy. Rozejrzała się wokół, nerwowo. Rzeczywiście, w obecnej chwili jej uroda przygasła jakby. Dziewczyna zrobiła się dużo mniej urocza i intrygująca, a raczej złośliwa, wyniosła... tandetna?

– I charakter, zdaje się, też ma nienajlepszy! – rzucił inny kolega. – Tak cię tu tydzień trzymała o głodzie i chłodzie...

– Daj se spokój, stary! – orzekli wszyscy zdecydowanie. – Wracamy do domu!

Były amant rozejrzał się po kolegach z miną pełną porażającej skruchy.

– To ja przepraszam – powiedział. – Zaczarowała mnie, rozumiecie... Ta wiedźma!

– Nie ma sprawy – odparli dobrodusznie. – Od czego się ma przyjaciół... No, chodźmy już!

Alila otworzyła szeroko oczy, popatrując po nich spłoszonym, niedowierzającym wzrokiem. Przełknęła gwałtownie ślinę. Chciała coś powiedzieć, ale się nie odważyła. Popatrzyła na Strażnika ze śladem nadziei, ale ten obrzucił ją tylko beznamiętnym spojrzeniem i powrócił rozjaśnionym wzrokiem ku Księżniczce.

– Przepraszamy państwa za najście – oznajmił Orażek z uprzedzającą grzecznością. – Wybaczcie, proszę, nie byłem sobą.

– Ależ nie ma problemu – odparła Księżniczka z dziką satysfakcją. – Cieszymy się, że mogliśmy pomóc wam obojgu w tak trudnej sytuacji. Alilo, osiągnęłaś, zdaje się, swój cel?

Dziewczyna przybrała chłodny, niedostępny wyraz twarzy.

– O, tak – odparła. – Jak mniemam, ten nieszczęsny trubadur nie będzie już mi się narzucał...- Spojrzała na Orażka wyniośle.

– Nie ma obawy! – zaręczył ten szczerze. – Jestem całkowicie odczarowany. Bardzo ci dziękuję, że wytrzymałaś ten tydzień i nie uległaś. Inaczej... – Pomyślał przez chwilę, po czym wstrząsnął się. – Brrr, to byłoby straszne! – mruknął z przekonaniem.

Odwrócił się i zaczął iść w stronę powrotną. Kompani dołączyli do niego czym prędzej.

– A ja? – zapytała nagle Alila, spuszczając z tonu. – A ja co mam ze sobą zrobić?

Któryś z Orażkowej świty odwrócił się ku niej.

– Chyba najlepiej zrobisz, jak wrócisz do domu – rzucił, wzruszając ramionami. – Idziesz z nami?

– Tak, tak! – oznajmiła skwapliwie i podreptała za nimi z pośpiechem, ukradkiem ocierając łzy.

– Tylko trzymaj się z tyłu – polecił inny. – Nie chcemy, żeby nas widziano w twoim towarzystwie. Popsujesz nam opinię, jeśli rozejdą się plotki o naszym podłym guście... – zarechotał złośliwie.

– Dajcie spokój, panowie – zaprotestował Orażek bardzo zmęczonym głosem. – To w końcu nie jej wina. To ta wiedźma tak namieszała przecież.

– Oj, dostanie się jej, dostanie! – zazgrzytali zębami.

Wkrótce ich sylwetki zmniejszyły się w oddali a głosy przestały docierać do Wieży. W końcu orszak zniknął za horyzontem.

Strażnik i Księżniczka spojrzeli sobie w oczy z wyraźną ulgą. Przytulili się czule.

– No i co teraz będzie? – spytała, opierając mu głowę na ramieniu.

– Wiesz, na razie możemy jeszcze trochę posiedzieć w tej Wieży. Przeczekamy chociaż zimę. – odparł, głaszcząc ją po włosach. – Czy nam tu ktoś przeszkadza? Pasia przegoni wszystkich natrętów, którzy będą nam się naprzykrzać. – Przytulił ją jeszcze mocniej. – A na wiosnę, jak jeszcze nam trochę podrośnie, wtedy... Heja w świat! – zakrzyknął, uszczęśliwiony.

Paskuda potaknęła łbem z wyraźnym entuzjazmem.

– Ale z czego będziemy żyli? – westchnęła Księżniczka, bardzo praktycznie.

Pasia zanurzyła się czym prędzej w jeziorze, po czym wychynęła z niego po chwili, trzymając w pysku drogocenny naszyjnik. Złożyła go Księżniczce u stóp.

– Złoty krążek! – oznajmiła z dumą.

Popatrzyli na dar z osłupiałymi minami. Smoki nie są zbyt chętne do robienia komukolwiek prezentów, może jednak biedaczka ma udar? A może to szok, spowodowany nadmierną dawką kultury? Pasia jednak nie sprawiała wrażenia szalonej. Przysiadła sobie na ogonie i popatrywała na nich z wyraźnym zadowoleniem.

No cóż, zdaje się, że będę musiał ożenić się z Księżniczką i adoptować smoka, westchnął Strażnik w duchu. Nie wiedzieć czemu jednak, w obecnej chwili ta perspektywa nie przerażała go wcale. Popatrzył na swoją Panią rozświetlonymi oczami.

– Wracamy na górę? – mruknął zachęcająco.

Pokiwała głową gorliwie. Oczy błyszczały jej nie mniej niż jemu.

Paskuda wyszczerzyła się w szerokim, gadzim uśmiechu, po czym wycofała taktownie do jeziora.

 


< 20 >